Pi., 26 may 2010
moje dotąd - odtąd twoje
między nami tymczasowo niczyje
a tak kusi by spacyfikować
ja dla siebie ty dla siebie
poróżnione krzywymi liniami
nasze upiaszczone królestwa
nie warte złamanego forinta
gdy ty stawiasz nieboskłonne mury
a ja kopię piekłodenne fosy
aż imploduje międzyprzestrzeń
i kurcząc się spiralnie do "nic"
obca interwencja wisi w przydechu
od pierwszego ziarenka aluzji
po ostateczną garść piachu
wciśniętą głęboko w gardło
po nas choćby pustynia
Pi., 25 may 2010
uderz w niemalowany stół, a rozsypią się
zamki z kart. studnie z wyrozumiałych zapałek
rozlewitowane przez puszczalską księżniczkę.
wulkany cukru po równinie obojętnej jak szkło.
w rozetach kryształowa lawina wpienionej bieli.
z obruszonej przed chwilą filiżanki,
lepka wściekłość utopi tępego rycerzyka.
bez zbędnych gestów. to zębne potwory.
bez ratunkowych kół. to opuchłe miraże.
bez telefonu do przyjaciela z innej bajki.
za to z całą kupą czerstwego świata,
do cierpliwego poustawiania na znajomo.
za siedem gór. za siedem słodkich obiecanek.
za siedem lasów. za siedem niewygodnych słów.
podobno żyje się tam długo i szczęśliwie...
Pi., 24 may 2010
Jan K. był profesjonalnym zerem.
po godzinach pasjami grywał w filmie,
jako nigdy nierzucający się w oczy,
przedstawiciel idącego skądkolwiek tłumu.
Jan K. arcymistrz żywej przeciętności,
castingi wygrywał bez kropli potu.
jako istna masowość, stadność, wielość,
był wzorcowym ucieleśnieniem próżni.
Jan K. kolekcjonował cudzość wszelaką
i orgazmował, gdy przebijała go na wylot.
polerował więc przejrzystość namiętnie,
aby stała się jego nową błoną niewidką.
Jan K. miał pomysł na film-arcydzieło,
w którym umierają wszyscy bohaterowie,
a po śmierci budzą się już jako on sam.
za bohaterstwo taki zbiorowy wszechraj.
Jan K. cierpliwy był jak sam czas.
cierpliwy był jak czas...
jak sam czas...
aż...
Pi., 22 may 2010
jakby to było wczoraj
w spoconych dłoniach paprotka na krótkotrwały
ciąg dalszy iluzji
nie mogłem sobie
odmówić więc dynamicznie zbulwersował sąsiadów
rozmachem afektu
gdy ofiara miłości
niedorzecznie wleczonej na siłę poszybowała
parabolą pięciu pięter
beton jest trwalszy
niż "będę cię kochała zawsze i wszędzie mój ty"
beton zabił paprotkę
trzynaście lat pogrzebu
ile potrzeba żelbetu by zabazgrać zmrużenie oczu
zagłuszyć pieprzone
wczoraj
Pi., 21 may 2010
między nami cisza rozpylona w tęczowy koloidalny roztwór
tęsknego dźwięku, jak taka międzymiastowa ze Skarżyskiem
w zadeszczony październikowy spleen. ty tam, ja tu, ja tu,
ja tu, a z nami owe impulsy, zabłąkane gdzieś w kapryśnej
centrali telefonicznej. ebonit grzeje prawie jak twoja pierś,
którą czuję podświadomie. chwytam się słuchawki, niby brzytwy
a łapię klaustrofobię, więc rozpraszam się po czułych życiorysach
zapisanych niebieskim flamastrem na udającym drewno drewnie.
mógłbym z nich ułożyć wzorcowy film i dostać Oscara albo grypę.
więc przypuśćmy Konrad, przypuśćmy Brygida. byli tu - gdzie są?
razem? osobno? żona czy puszczalska?, brutal czy mitoman? to na nic.
jej charakterystycznego "ł" już nie pamiętam. membrany pogasły.
skrobię cierpliwe krople deszczu od spodu. zajęte, zajęte.
zajęte jest w każde siąpiące popołudnie. ciągnie wtedy ludzi,
by choćby szepnąć: posłuchaj, jak u mnie też pada deszcz...
Pi., 20 may 2010
w przypadkach emocjonalnego głodu,
najsytsza wciąż jest własna pięść,
w pięciu znanych smakach palców.
maleńki - nieśmiało, że niby się
zabłąkał, przy okazji rytualnych,
codziennych czynności i mimo woli.
serdeczny - w parzyste piątki i zawsze
o ustalonej z góry półtorejgodzinie,
raz z prawa, raz z lewa, raz wzdłuż.
wskazujący - jak zwykle bezczelnie,
prawie dłubiąc w płytkich oczodołach
ciekawskich matron w Eastern Parku.
środkowy - po omacku i wskutek kary
za stłuczenie krótszych młotkiem,
przy niechcianym gwoździowaniu ściany.
tylko kciuk smakuje bezbronnością,
więc głęboko pod prenatalną kołdrą,
raz na całe popieprzone życie,
obgryzę siebie po siny nadgarstek.
Pi., 19 may 2010
Baś
zapatrzona w przystojność myślniczka
czujna na ewidentne trzy kropki
naciska ciekawskim palcem
małe literki
duże literki
pępek
tylko pępek
krwawi
trzy kropki (pierwsza druga trzecia w nocy)
pieką jak wymuszona zgaga
po pikantnych polaków rozmowach
niedokończonych
że foki się kończą
że substancje powietrzowe napuchnięte na ciężko
jak moje powieki
że ja już nie ten co kiedyś
że Baś
myślniczek jest durnota niepierwsza
zduplikował w znak równości międzyswemi
ale Baś nie cierpi bliźniaków (jak na jedynaczkę przystało)
wódź Basiu tedy na pokuszenie wyobraźnię
niezależnie od płci
i nie popadaj mi
w powszedniość
Pi., 19 may 2010
uczeni spod Genewy nie chcą być gorsi
pragną uruchomić nam nowy wszechświat
tchnąć weń życie policzkiem światła
klapsem nokautem pobudzić wymusić
rozpędzić oraz zmasakrować atomy
potarty o hadron hadron ma być riplejem
z sześciu dni pierwszych (siódmego Bóg się lenił)
uczeni spod Genewy uspokajają nas
nic nie zniszczymy to transmisja na żywo
z odtworzenia boskiego "niech się stanie"
wcale nie mamy w planach Arma-Genewy
chcemy tylko przez dziureczkę od kluczyczka
posłuchać echa po Wielkim Wybuchu