Jaro, 5 april 2013
zmarszczyła piegowaty nosek
młodość piła z jej dłoni rosę
szła drogą splatała warkocze
śnieg topniał wśród błękitu oczek
co było zimne stało się ciepłem
kryształy lodu dotąd zakrzepłe
zaczęły krążyć pod jej palcami
razem ruszyły w szalone tany
wijąc się gładko pośród zieleni
jak kochankowie mocno spleceni
tańczyły w rzece wciąż wirującej
w którą zagląda przez włosy słońce
może i była całkiem banalna
z tym swoim tańcem i kolorami
czekał jej jednak młody i stary
by znów zobaczyć zielone czary
Jaro, 4 april 2013
kiedy spojrzysz pod odpowiednim kątem
zdejmie z twarzy maskę
nałożoną bo tak wypadało
bo inaczej nie można
w ciszy usłyszysz dźwięki
będą w kroplach deszczu
unisono grać na parapecie
rozmyją tu i teraz
nasiąkniętą ziemię przekształcą w ramiona
unosząc się obejmą zapomniane
żeby znów kochać
tak zwyczajnie
Jaro, 23 march 2013
dźwięki rozchodzą się w dolinie
krystaliczna matka rodzi strumień
sięga dłońmi do podziemnego dzbana
i wydaje na świat dziecko
można je usłyszeć we mgle
nie zwraca uwagi na skały
których zwieszone czoła rzucają cienie
nurtuje z ciekawością wije się szkli
radosne we własnej przestrzeni
rozleje się taflą leśnego oka
w które wpadnie jak każdy
kto szuka własnego miejsca żeby śnić
Jaro, 17 march 2013
ukrywaj swój niepokój powiedział jej przyjaciel
inaczej będziesz naga pośrodku obcych graczy
niechcianą niepomyślną ironią na pastwisku
a przytyk będzie złością jak kamień w bucie cisnąć
nie pozwól żeby kłamstwo wygryzło przeznaczenie
słoma wylezie z butów i będzie plotła brednie
nie mając nic innego złym kołem się zatoczy
by tylko dopiąć swego i napluć prosto w oczy
odrzuć zepsuty owoc i gorycz w sobie ściśnij
zmień ją we wrzący gejzer w skondensowane myśli
przekształcaj w nowe perły swobodnie zwykłe słowa
niech w żyzny kraj popłynie znów rzeka purpurowa
gdy przyjdzie dzień rozstania i znajdzie ujście w morzu
zostanie bukiet wspomnień z czerwonych liści klonu
jak krew wypełni wodę powoli będzie płynąć
przysłoni ciemne głosy pijawki wcześniej zginą
Jaro, 11 march 2013
na początku istniała samotnie
urodziła płomień
pierwszy oddech
pełzającą łzę szczęścia
wszystko nabrało szybszego tempa
płomień nagle wyrósł
zachłysnął się powietrzem
zatańczył ciepłymi kolorami
na chwilę zaświecił najjaśniej
by stawać się mniejszym i słabszym
dopalał się w codzienności i zgasł
pozostała wygięta czerń
krótkie szczęście
dobrze że jeszcze można poczuć
oliwny zapach tej miłości
Jaro, 10 march 2013
ulotna nie chce stać się przyziemna
składa bukiety przydrożna wena
na przekór słotom ze zwiędłych liści
te ciepłokrwiste z prośbą by ziścić
własne marzenia soczyściej splatać
żeby powstała z jarzębin chata
a z tych zamglonych odcinać końce
i niech polecą za złotym słońcem
perły płynące w pajęczej sieci
wrzosy przebłyskiem jesiennie kwiecić
i w świergot ptaków ubierać magię
zanim utonie w codziennym bagnie
Jaro, 2 march 2013
zobacz się ten pierwszy raz to było lata temu
wtedy zgasło światło gwiazd dla niego w peryhelium
płonące złotem wody łączyły się w dolinach
bezbrzeżnie dzika słodycz i odganiana zima
każdy uśmiech jest ważny najlepiej żeby korcił
znów gasną wtedy gwiazdy i ciepła dłoń miłości
obejmie giętką kibić niszcząca czas opoka
uczucia chcą się żywić więc daj im nowy pokarm
a kiedy zamknie oczy pocałuj go dwa razy
i w sen już będzie kroczył nieważne co się zdarzy
bo wie że znów zobaczy w kolejnym wschodzie słońca
to samo piękno w twarzy by kochać ją bez końca
Jaro, 1 march 2013
przetrawione piwo łaziło po kątach
powietrze wisiało na żyrandolu
a fotel zmiękczał się z każdym oddechem
tylko pieprzona mucha
raz na telewizorze
raz na luźno dyndającej stopie
instynkt zabójcy brał górę
był silniejszy od całkowitego rozcieńczenia
palce same znalazły się na gazecie
zwęził źrenice
skupił na celu
cichy świst oznajmił koniec udręki
zapewnił rozdziawione gęby najbliższych
tak zostaje się bohaterem we własnym domu
kolejny tydzień będą jeść mu z ręki
Jaro, 26 february 2013
wszystko było spękane obrazy nie układały się
istny cyrk z tańczącymi myślami kluczącymi jak clowny
podnosiły łakome pyski z zakręconym włosiem
mlaszczące słodkawym powietrzem ze stęchlizną czarnego dołu
tak bliską że czuje się ją za powiekami z tyłu głowy
która już tęskni za ukłuciem w ramię
odreagowanie
po nim powstawała spokojna przestrzeń
piersi oddychały głęboko chłodem
na równinie z karminowych ust które czuć od uda
coraz wyżej wszystko tak proste że nie widać końca
lecz z czasem każda płaszczyzna zakręca
i znów zaczyna pękać przypominając cukrową watę
to nie nowotwór i nie zabija
to tylko cyklofrenia