Marek Gajowniczek, 18 grudnia 2018
To jeszcze nie jest złość,
lecz mam serdecznie dość
i dziecinady i polityki,
słów bez żenady,
wywiadów z nikim.
Zwykłej chałtury, kompromitacji
i racji stanu, stanu bez racji.
Wiecznych pomówień,
zmiennych poglądów,
zadumy zdumień
z orzeczeń sądów.
Sprawiedliwości
na miarę czasu.
Pustki, nicości.
O nic hałasu.
Pasma sukcesów
i klęski widma.
Grup interesów.
Wojny straszydła.
Wszystkiego, co się
z mediów wylewa.
Mam wszystkich w nosie...
z prawa i z lewa.
Siebie... gdy składam
wiersz bez wyrazu.
Tak przecież gadał
chłop do obrazu.
Yaro, 18 grudnia 2018
hej otwórz usta z ręki mi jedz
dość kłamstw albo ja albo piach
w tym dniu na wieki albo nigdy
kochasz mnie a nienawidzą ludzie
każdym świtem umieram
każdy umrze nawet świat
bezsilny tępo patrzę
w blady sufit by tak spadł
spokojny ogień
we mnie by zgasł
przy tobie mały jest świat
od lat szukam cienia by się skryć
oczy moje jak twoje wypalone
węgle jarzą się w mlecznej mgle
każdym świtem umieram
każdy umrze nawet świat
bezsilny tępo patrzę
w blady sufit by tak spadł
spokojny ogień
we mnie by zgasł
Pi., 18 grudnia 2018
drzewa rosną z nieba
korzeniami łaskoczą chmury
śnieg to czy szklana manna?
nie wiem ale chichoczę
w niebogłosy
aż ze śmiechu pękają
sople
Marek Gajowniczek, 18 grudnia 2018
Na ulicy Zwycięzców
świat wygląda posępnie,
ale wstydu rumieńców
nie zobaczysz na Kępie.
Za to smycz popuszczoną
można spotkać na pasach.
Luźniej iść drugą stroną.
Niechaj piesek pohasa.
Oblodzony ku Saskiej
stoi ciąg samochodów.
Miasto wpadło w niełaskę
z niewiadomych powodów
i dostojność Francuskiej
nie jest już taka sama.
Nie tak łatwo skryć pustkę
w rozświetlonych reklamach.
Na Walecznych - podobnie,
rozjeżdżona snów plama.
Zamyśleni przechodnie.
Miejskich plomb amalgamat.
Miało być przedświątecznie,
a jest twórczość bez Nobla.
Partia chce rządzić wiecznie,
a zapał kapie z sopla.
Pavlokox, 17 grudnia 2018
Gdy słońce zachodziło na naszej plantacji,
Oznaczało że zbliża się pora kolacji.
Odchodziliśmy od stanowisk. Stawaliśmy
I aż przyjdzie do nas Pan oczekiwaliśmy.
Przychodził zazwyczaj spóźniony i pijany,
Śmiertelnie poważny i wiecznie rozgniewany.
Nim wszyscy mogliśmy przystąpić do posiłku,
Sprawdzał owoce całodziennego wysiłku.
Jeśli postępy były niewystarczające,
Skazywał wybieranych losowo na chłostę.
Raz Pan przywiązał biedną murzynkę do słupa
I kazał mi ją lać, aż krwią spłynęła dupa.
W tym czasie pistolet do głowy mi przystawił
I patrzył jak korbacz ciało do ścięgien ranił.
Po festiwalu przemocy Biblię nam czytał.
Kiedy już wszystkich z treści kazania przepytał,
Każdy mógł otrzymać porcję wystygłej strawy
I wypocząć przed kolejnym dniem przeprawy.
O szóstej rano siadaliśmy do laptopów,
By wykonywać kolejne porcje projektów.
W tym czasie Pan negocjował nowe projekty
Lub rekrutował narybek do naszej sekty.
Dwustu trzydziestu było nas na pierwszym roku.
Z uczelni wracaliśmy, jak teraz, po zmroku.
Dziki kapitalizm porwał nas na plantację,
Gdzie w naszych bólach rodziły się inwestycje.
hossa, 17 grudnia 2018
Jesteś wyłowiony z niemożliwej sieci
Prostujesz grzbiet, wciągasz brzuch, zerkasz
czujnym, miodowym okiem w półkola
wiraże, zakręty, i przychodzi przypływ
mogę schować dłonie pod twoje łuski i rysować
na żywym blejtramie nierzeczywiste obrazy
wszystkie te miejsca w których spotkają się
nasze cząsteczki
dopóki jesteś
niesmaczny i obojętny białym larwom
różowieją policzki na mroźnym wietrze
Yaro, 17 grudnia 2018
na szańcach losu
nad wbitą flagą biały orzeł
w sercu wrząca krew
płynna stal
nie do zatrzymania
machina wojenna
polski żołnierz
z losem we własnych rękach
niechaj strzeże się najeźdźca
Marek Gajowniczek, 17 grudnia 2018
Sakrament Święty w szpitalu.
W holu zielona choinka...
I mniej masz do losu żalu.
Idzie do spisu rodzinka.
Trudna jest droga grudniowa,
Mistrz jawnie Marię obraża.
Powtarza bluźniercze słowa
W nich Mistrzem jest komentarza.
Noc może być nieprzespana.
Sny nie są salomonowe...
Medialni słudzy szatana
przyszpiegi ślą herodowe.
Gdzieś ma się wkrótce narodzić
pod gwiazdą w nieba błękicie.
Czas mija... i czas nadchodzi
z Dobrą Nadzieją na życie.
Niedziela. Adwent w szpitalu.
Opłatek biały dostaniesz.
I mniej masz do losu żalu.
Życie jest oczekiwaniem.
Yaro, 15 grudnia 2018
ubywa czasu
nie odłożysz go
to nie grosz
twarz się marszczy kruszy na popiół
w ramionach byłaś wiatrem
na chwilę czułem zapach rozpuszczonych włosów
jedyny raz jedwabisty szelest zza wzgórz
tajemniczy świat którego mam dość
nasycony tobą powietrzem wodą
w poszukiwaniu ukojenia w sobie
zmykam czakry wołam Boga
by zaniósł mnie ten wiatr co mnie światu dał
tam gdzie dal szum wody zieleń spokoju gram
przekwitam z każdą zorzą na niebie
skamieniałe ludzkie serca są ciężkie
znikam w samotności w spokoju szumnym lasu
Regulamin | Polityka prywatności
Copyright © 2010 truml.com, korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu.