25 sierpnia 2010
i zstąpił duch
ten akurat poeta, zanim w okolicznościach chaosu
zadecydował, że wbrew regułom zostanie poetą, ten
poeta więc, potrafił niemiłosiernym schlaniem się
uczcić miękkie lądowanie papieża na skraju Okęcia.
w trakcie czczego profanum, poeta był zdegustowany,
że pomarszczony papa w coraz śmieszniejszej czapce
wybrał się na spacer do własnego kraju nad Wisłą,
dokładnie tego samego dnia, w którym przyszły poeta
zaplanował test wewnętrznych granic tabu i upodlenia.
to musiał być przecież znak! skrajnie podatny na znaki
(z telewizorów zstępował spiritus nadwiślańskiej ziemi),
wciąż niepoeta, szybował gładkimi jak pełne ducha szkło,
spiralami po krainach olśniewającej nieprzytomności.
jakimś cudem wszyscy byli szczęśliwi. kto by nie był? kac
dopiero wschodził, a historia ledwie zwiastowała czkawkę.