Ivo Ivan, 15 marca 2012
przyjść do Vrises
na piechotę górskimi drogami
usiąść w typowym kreteńskim bałaganie
zwanym kafe uzeri
i popijać małą grecką kawkę
parzoną na sposób turecki
kontemplować leniwy poranek
wsłuchiwać się w szuranie kapci
popowato wyglądającego dziadka
niosącego naftę do nacierania stóp
wsłuchiwać się w głośne siorbania
tubylczych porannych kawiarzy
wgryzać się w ten bełkot
i beczenie kóz kri - kri
zwane ich językiem
wpatrywać się w leniwy poranek
koniuszkiem umysłu penetrować każdy skrawek
rozpościerającego się krajobrazu
wypełniać się nim
oddychać
oddychać natrętnymi gryzącymi muchami
śmiechem szalonej córki mego pracodawcy o imieniu Petro
oddychać tym wszystkim leniwie
bez ekstazy
bez umysłowego orgazmu
po prostu oddychać
Ivo Ivan, 15 marca 2012
narkotyki mych nawyków
wiodą życie galerników i górników
krok za krokiem
trop za tropem
rzucają mnie w niebo i ściągają z powrotem
spokój i niepokój
są jak tancerzy para
on go obmacuje
on go opierdala
wszystko się kręci
nowe się w stare zmienia
powodzenie nabiera smaku rozgoryczenia
idźmy dalej - cóż za przesubtelna paranoja - kłamstwo
to prawda pięknie wystrojona
bydlę umysłu skacze
gubi zęby
zamiast białego opium cukru spożywa otręby
pali herbatę gdy nie ma tytoniu
i na białym koniu idei zdąża ku otchłani
na alkoholowej bani
bydlę ból uśmierza
żołnierza przebierając w lekarza
wierci się i kręci
licząc na tak zwanej sztuki wzięcie
przeszczepuje wzdęcia
i kręci panoramiczne filmy
o jelitowej przemianie żebraka w księcia
szprycuje się heglem kantem marksem
potem makiwarą
a na końcu wiarą
w bóstwa martwe
żywe czy nieorganiczne - wymienialne lub doodbytnicze
by żyć musi jeść
twierdzi
że musi pić
zamracza się więc i szaleje
mówi sobie - od dzisiaj strach przed śmiercią dla mnie nie istnieje
i dalej
coraz śmielej
w narkotyki wspomnień
w narkotyki rojeń
w narkotyki tworzenia i zbrojeń
w haj podróżowania i kradzieży
w muzyczne sadomasochizmy i w muzyczny raj
w haj nad haje
w obce takie same kraje
w trans i medytację
w wigilijną kolację
i w pieniądze jeszcze
w cywilizacyjne kleszcze
kontemplując propagandę telewizyjnych cieni
jarzy się w nim marihuanowa nadzieja
na to
że się jeszcze coś w tym trwaniu odmieni
och poetyczna radości
jeleni z zeszłej jesieni
bydlę gra w karty dla zabicia nudy
sadzi kwiaty
kupuje dom na raty
o ile ma szmal
szmal to problem nie lada
który miażdży zwoje mózgowe
tego przedpotopowego gada
stąd paniczne prowokacje
żywnościowe
i innych bzdur przewielebne racje
ach narkotyki
abstrakty i ekstrakty
ach narkotyki
takty i nietakty
i gdy tak rozmyślam
sympatyczność mi się wysympatycznia
i staje się apatyczna i nieapetyczna
być może bo pizd na dworze
a ja tu orzę mózgiem bruzdy
w swym skopanym życiorysie
a zresztą nie bawmy się w słowa
bo zaczyna to wyglądać jak izba odwykowa
od życia
Ivo Ivan, 15 marca 2012
tysiąc snów imaginacji
jest niczym wobec snu rzeczywistości
leżę
i opadają mnie zewsząd barwne rojenia
rozmazuje się to gdzie jestem
i w czym tkwię
postanowienia upadają w sekundzie
w kolejnej
rodzą się nowe
w krzywym zwierciadle umysłu
odbija się to
czego nie będzie
salceson marzeń gęsto naszpikowany jest
ucieczką przed tym co mnie otacza
gubię oddech
gubię rytm właściwego oddechu
na rzecz kolejnego papierosa
ten
to ostatni
ten ostatni
z dnia na dzień
coraz dalej - coraz głębiej w jakąś studnię skołowanych myśli
coraz mniej światła
nie wiem już czy to Bóg odwrócił się ode mnie
czy też to jedna z ciężkich prób na jaką mnie wystawił
coraz mniej światła w moim dniu codziennym
wszystko układa się tak
bym nieustannie wątpił w istnienie szczęścia i radości
szczęście i radość
to odczucia
tak samo jak odczuciem jest
brud w którym sypiam
chłód spowijający mnie nocą
i deszcz
dreszcz wilgoci przenikający me ubrania
to tylko cząstka niepowodzeń
co będzie dalej
coraz mniej światła coraz więcej rojeń
Ivo Ivan, 11 marca 2012
Rozpinaj swój
umysł, równie często jak rozporek. Paryż, Maj 68
śmigaliśmy od knajpy do knajpy
prawie prosto
i podniecały nas
te poszukiwania odszukiwania
te odnalezienia w nieodnalezieniu
z nadzieją na karku
uczepioną jak rzep
nie były nawet monotonne
w swej sprężystości
zagubionej
zatraconej na początku
zaistnienia tego współprzebywania
prawie bezmyślnie okrążenia
asfaltowych przestrzeni
rozwiewały się w swej
nierzeczywistości
w irracjonalności naszych wspólnych
poczynań
wręcz przenicowanych
na drugą stronę
tuż koło bezsensu
i ta obopólna aprobata
dwoistości antypragnień
spięta tylko kilkoma słowami potwierdzenia
prawie spontaniczność
prawie zachwiana wiara
Ivo Ivan, 11 marca 2012
bez sensu
powtarzam sobie przypatrując się życiu
tej kretyńskiej bieganinie za urojeniami
bez sensu
mantra księżycowej samotności
i pragnienie śmierci graniczące z szaleństwem
stopiony w jedno z migoczącym płomieniem ogniska
próbowałem oderwać się od bestii umysłu
ukróciwszy oddech
wróciłem wulkanem wdechu
spłonęły tylko wspomnienia
o pewnej
pełnej wigoru dziewczynie
którą kochałem gdzieś w Kielcach
na materacu wszechświata
kilka lat temu
spłonęły amulety wspomnień
jej kobiece ciepło które nosiłem w sobie
by ogrzać się nim w zimowe chłodne noce
wspomnienie jej łona
dziewiczego ogrodu
gdzie ja mały chłopiec
wydeptywałem ścieżki rozkoszy
wspomnienia jej słów i spojrzeń
które wryły się we mnie jak pchnięcia nożem
spłonęły szybko niczym karty starego foliału
amulety
obrazy westchnienia drżenia szepty
pocałunki zapachy muśnięcia
spłonęło wszystko
mgnienie niedowierzania
koszmar Białegostoku
na weselu zdzicha
i krótkiego druzgoczącego mnie spotkania
gdy spoliczkowaniem próbowałem zniszczyć
to odchodzące z nią piękno mojej miłości
wiem
przegrałem
i to wspomnienie płonie właśnie
zgarnę ich popiół
i mój jednocześnie
i rozrzucę po ogrodzie domu
na elefteriju wenizelu w chanii
pod numerem 123
i na pewno
odejdę
Ivo Ivan, 10 marca 2012
przyjdź
będziesz świątynią mej miłości
najwznioślejsze modlitwy
i najczulsze pocałunki
ułożę w bukiecie eksplozji
i cichego śpiewu
tego śpiewu
przyjdź
bo jestem jak ogień
zaprószony
gdzieś na równinie
wyschniętego stepu
przyjdź szybko
może zdołasz mnie jeszcze
ugasić
przyjdź
będziesz świątynią tego ognia
będziesz modlitwą moich ust
przyjdź...
Ivo Ivan, 10 marca 2012
teraz już wiem
że dzieliłem z tobą
los tułacza
noce chłodne
spędzone w kącie foliowego namiotu
gdy wkoło szron
skradał się cicho
srebrząc stopami liście koniczyn...
jakże rozjaśnił się mój umysł skołatany...
teraz już wiem...
wtedy szeptały mi o tym
kołyszące się na sztormowym wietrze
bambusowe zarośla
gromkim głosem śpiewało morze
a każdy kamień na plaży
opowiadał mi tę historię na nowo
byłem ogłuszony...
teraz już wiem...
światło przychodzi z otchłani
skrada się jak mysz
w poszukiwaniu darowanych okruchów chleba
krąży wokół...
światło przychodzi z głębi
z otwartej gardzieli krzyczącego osamotnienia
przychodzi z modlitw samotności
ciepło przychodzi z pieca
który buduje się zdrętwiałymi z zimna rękoma
ciepło przychodzi z ognia
nad którym płacze się z rozpaczy
gdy nie chce się rozpalić...
Hafizie...
jakże drogie są memu sercu...
jakże bliskie...
twe wiersze
Ivo Ivan, 10 marca 2012
...jak błędny ognik,
przemykający przez spowite w mrok, pałacowe komnaty - w nikłym blasku mego
wewnętrznego żaru widzę zdobione złotem lamperie - delikatne i subtelne.
Czasem przysiadam na jedwabnych obiciach krzeseł - albo przenikam w świat
ciężkich arrasowych wizji, aby porozmawiać o metafizyce z Kainem, ratować
uciekinierów z Sodomy i Gomory. Gdy powracam z tych podróży, czuję, że
ciemności wyprawiają brewerie: falują i kołyszą się, przysłuchując się temu, co
je wypełnia. A są tam gawędy starych obrazów i koncerty barokowej muzyki
rozognionych ciszą klawesynów.
Upojony i przepełniony tym wszystkim, umykam w całkiem zapomniane,
podziemne korytarze, tajnymi schodkami mej wyobraźni. Odwiedzam piwnice,
spowite w pajęczyny milczenia, gdzie wypiwszy łyk wina ze zmurszałej butelki,
rozweselony pukam cicho w drzwi dawnej Loży Masońskiej. Nikt mi jednak nie
otwiera, więc wkradam się przez dziurkę od klucza. I zawsze, gdy znajdę się
wewnątrz, tajemniczość skrada się za mną i jednym skocznym szmerem pojawia się
na ścieżkach moich myśli - a potem płacze jak zagubione i przestraszone
samotnością dziecko - pocieszam ją, jak mogę.
To dziwne, ale później nie gasnę nawet w pełnym słońcu. Gdy z płynnością
motyla, unoszę się nad zaniedbanymi, pałacowymi alejkami. To bardzo niepokojące
- tym bardziej, że jestem coraz mniej uchwytny...
Ivo Ivan, 2 marca 2012
pośród kości wyrastają najdotkliwsze z ości
boleści
i tylko miłość je pieści
i tylko sen je pieści wśród gwiezdnych
zwiewnych opowieści
tylko miłość - tylko sen je morzy
gdy pośród głazów
rodzą się najpiękniejsze zorze
i tylko sen
sen je pieści zapuściwszy oko
w iluzorycznych krain falujące morze
uprawianie miłości przenika we mnie boleśnie
spluwam tedy tą bolesną słodyczą - raz za późno -
raz za wcześnie - nie ma bowiem metody -
teorie sypią się po kątach próżno -
czas się pałęta rozbawiony - wciąż powtarzając:
tak tak - to za wcześnie - tak tak - to za późno
labirynt wiedzy - lochy - zapadnie - ruchome ściany
schody - drabiny - ciągi chodników
sieć korytarzy - prześwięte brednie uczonych bajarzy
labirynt wiedzy - labirynt pragnień
nikt nigdy nie wie co mu przypadnie
i w co popadnie
labirynt wiedzy - labirynt odczuć
beze mnie skaczcie sobie do oczu
bo dla mnie uprawianie miłości
choć tak bezpardonowo wrzyna się w kości
jest pełne treści
aż do nagości
Regulamin | Polityka prywatności
Copyright © 2010 truml.com, korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu.