smokjerzy, 21 listopada 2017
tak
wystarczy zamknąć oczy
przestrzeń pomiędzy nosem a kwiatem
rozrasta się w nieskończoność
nagle zmartwychwstałego dzieciństwa
po raz kolejny umiera szara jaszczurka
bułka o smaku słońca łąki nieba
pachnie świeżo kręconym masłem i poranną modlitwą
staruszka z kołtunem na głowie i błękitem w oczach
czerpie wodę ze studni
głębokiej jak sen zmęczonego dniem chłopca
na drzewach rosną miecze
świetlista rusznica szlachetnego wodza
połyka roztocza z wyliniałego dywanu babci
w chwilę później wypowiada wojnę złu
czyhającemu w cienistych zaułkach baśniowego ogrodu
jezioro jest oceanem niespokojnym
ze zwalczającymi się okrętami zakazów i pokus
boską mennicą po brzegi wypełnioną drobnymi monetami
srebrno-złotych rybek
jeszcze raz brodata koza pożycza rogi od diabła
by zmierzyć się ze sztachetą w płocie
za którym kuźnia zionie soczystymi przekleństwami kowala
w smoczym ogniu dopala się lipiec
znów mogę biec bez końca bez końca przed siebie
ciągnąc ze sobą czystą radość bogatą kolekcję siniaków
wiarę w niezmywalny brud czystych rąk
biegnę z żywicą w płucach wiatrem w kieszeni
piaskiem we włosach
obok chichocząc pędzi w nieznane mój los
gnają jak sfora szczeniaków
szczęśliwe przypadki
tylko sens zwątpił w siebie tylko czas stoi
bo wie
że w końcu otworzę oczy
i zasnę
smokjerzy, 20 listopada 2017
a gdy odejdę to nie do gwiazd
na co mi blichtr zbyteczny blask
wystarczy dół i ziemi pył
krótka notatka (tu człowiek był)
kiedyś odżyję w rajskiej jabłoni
spoczniesz w jej cieniu perłę uronisz
a ja nieśmiałym gałązki dreszczem
i liśćmi ciszę swą wyszeleszczę
czujesz - jestem - kocham - nie płacz
smokjerzy, 19 listopada 2017
wciąż lgną do siebie dłonie
choć już pięćsetny
zachód zgasł
i nie wiem ile musi spłonąć
by znowu w dotyk
przekuć czas
ja cały jestem z wiatru ze światła
jesteś ty
aktorzy dwóch teatrów
tęsknoty jeden krzyk
wciąż
muśnięć pragną usta
niezapomniany twoich smak
nie tak
smakuje pustka to miało być
nie tak
na dworcu obcych światów
w międzyprzestrzeni
głodnych ciał
szept przeszedł w staccato
i umarł
tam gdzie stał
ja cały byłem z wiatru ze światła
byłaś ty
aktorzy dwóch teatrów
jednoaktowy krzyk
smokjerzy, 19 listopada 2017
dosiadłem siebie
wierzgał drapał gryzł
spadałem
szybciej niż katowski miecz
pode mną
ziemia wrastała w ciszę
smokjerzy, 17 listopada 2017
to z jego żebra
bóg stworzył patriotę (wyklętego)
kota (z sobie tylko wiadomych powodów)
maczugę (kij bejsbolowy do drapania się po plecach)
kominiarkę (żeby nie marzła twarz)
macicę (żeby mnożył się patriotyzm)
jednak bez zbędnej reszty - cała kobieta powstała
dopiero gdy patriota poskarżył się
że nie ma kto posprzątać
na koniec bóg unicestwił samego siebie
by w niczym
nie ograniczać swego dzieła
no i
stało się
smokjerzy, 17 listopada 2017
jest taki czas
złudzenie
taki sen
gdzie szept rozrywa ciemność
na strzępy eksplodujących oddechów
a dotyk spływa po skórze ławicami dreszczy
ciało pochyla się w ciele
na pięciolinii pleców dogasa ostatni krzyk
w nagłym rozpoznaniu
skłaniają się przed sobą szczyty
jest kształt kilku słów
co układa się w usta
i oczy
z których wypływa świt
tam kiedyś przybędę
w kołysce dłoni płochliwy ptak serca
składa ofiarę ze skrzydeł
tu jestem
tu czekam
smokjerzy, 16 listopada 2017
wtopiony w gęsty koloid ciemności i sztucznego światła
słuchałem cichych rozmów myszy z rozstrojonym pianinem
wydawało się że noc stoi w miejscu a każda kolejna sekunda
jest w stanie pomieścić wszystko oprócz mnie
powoli acz nieuchronnie ściany zmierzały ku sobie
miażdżąc powietrze i wyciskając z niego cały tlen
drzwi były zamknięte bóg nieobecny a świt mniej dostępny
niż wątpliwe granice wyobraźni
próbowałem wydestylować z siebie ból -
w sprasowaną przestrzeń uderzyły kawałki płuc
i nasączony krzykiem śmiech lecz tylko półcienie sufitu
reagowały szyderstwem zdziczałego tańca -
a on pazurami wczepiony w żywą tkankę ciała warczał
bez ciebie nie odejdę - nie
dźwięki poloneza fis-moll rozszczelniły noc
wrażliwością genialnego artysty obnażając metafizyczną strukturę łzy
która pojawiła się nagle i znikąd
ktoś włączył radio - może jednak bóg
smokjerzy, 15 listopada 2017
w dzień
należę do kota kobiety rozsypującego się auta
political fiction
rzadziej - sam do siebie nigdy do psa
który także woli należeć
w przestrzeni
pomiędzy wdechem a wydechem
szukam świętego graala korzystając z mapy
w skali zero do zera
mam czas na wszystko i nie mam czasu na nic
ten wynikający z rotacji znaczeń paradoks wykorzystuję
do interpretacyjnych nadużyć
byleby zawsze wyjść na swoje
noc
rozkłada na czynniki pierwsze
fantasmagoryczne idee światła i wtedy czuję
jak długie korytarze
drąży we mnie atawistyczny strach
uciekam
spadam w ciemność jak bomba z misją
rozbicia jakiegoś dna
w ruinach pamięci błądzi ślepy staruch
z twarzą nienarodzonego dziecka - u jego boku dwa psy
początek i koniec
skaczą sobie do gardeł
potem jest zawsze coś do naprawy
rower
kolano
relacje
i pies przybiega - żeby do kogoś należeć
Regulamin | Polityka prywatności
Copyright © 2010 truml.com, korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu.