smokjerzy, 30 listopada 2017
codzienność prowadzę zawsze na smyczy
jest nadpobudliwa
i lubi skakać obcym do gardeł
październik dławił się błotem
braliśmy pierwszy rozbieg
czas ziewał
spod stóp w popłochu uciekały nam chodniki
cisza zalegała blisko dna
syta leniwa z płucami otwartymi na oścież
(skojarzenie - drzwi płaty śledziowe burdel
świątynia kapelusz ulicznego grajka rana)
z otworów gębowych wydobywała się mgła zmieszana
z alfabetem zimna wystukiwanym przez zęby
myślałem o
ciepłych bułkach
wielowarstwowej próżni
otaczającej człowieka i jego samotność
jajecznicy z wątróbką
szóstym przykazaniu
betoniarce - w kontekście obrotów ciał niebieskich
Kirkegaardzie
świętym Franciszku
kiszonej kapuście - w odległym związku
z żebrem Adama
miejskim cmentarzu - podświadomie
grzesznym uśmiechu Ewy - z nostalgiczną rozpaczą
wojnie w Syrii - nieobecnie
jedna po drugiej gasły latarnie
scena zapełniała się
na ulice wylegli pracownicy
z niekończącym się poniedziałkiem w oczach
i emeryci uczepieni toreb smyczy recept różańców
życia
ptaki grobowo milczały
kominy sterczały jak kikuty drzew z sennego koszmaru lasu
kominiarz z kosą w zaciśniętej pięści ciął dym
na równe plastry
(skojarzenie - Kali bogini czasu i śmierci kozi ser)
na rynku o kształcie i charakterze jońskiej agory
czarny uchodźca z Kanady
(różowy surdut twarz marzyciela)
na lśniącej klawiaturze biało czerwonego fortepianu
środkowym palcem prawej dłoni wystukiwał
Poloneza A-dur op. 40 nr 1
wokół niczym łan pszenicy na wietrze
falował tłum zasłuchanych kiboli
proboszcz pobliskiej parfafii łkał (w niewinnych objęciach dzieciątka)
zewsząd napływały rzesze bezdomnych
by ogrzać się obrazami z wielkiego telebimu
gdzie właśnie płonął dom
a w nim
trzyletnia Mariam jej brat matka babcia dziadek
świnka morska pies szmaciana lalka
przyszłość
szept mieszał się z dźwiękami poloneza
przynajmniej jest im ciepło
usłyszałem
z nieba z impetem spadały zwrotne modlitwy
(dziurawiąc nagą skórę nieprzystosowanych dusz)
schroniliśmy się na dworcu odjeżdżającym
w stronę przeszłości
spuścilem codzienność ze smyczy
zrobiła swoje
leżę w strzępach nieograniczonej wyobraźni
rozmyślając o winie
karze
zsiadłym mleku - żeby nie zwariować
smokjerzy, 29 listopada 2017
długo nie działo się nic
aż nagle Bóg spuścił światło ze smyczy
w przestrzeń pomknęła sfora cząsteczek nieokiełznanej radości
czas odetchnął i zrzucił szare łachmany
w oczach kwiaciarki zakwitły słońca przywracając krążenie tam
gdzie zdawało się
już tylko bezruch i martyrologia
stary korzeń wezbrał początkiem i końcem
w kwiaciarce rozchichotały się stokrotki roztańczyły motyle
a wybuch jej serca głośniejszy niż strach
uzdrowił słyszenie
więc przybiegłem
więc jestem
jak mapa która dopiero się tworzy
woda którą znów można pić
bądź mi naczyniem
a zagotuję się w tobie
smokjerzy, 27 listopada 2017
na lewym boku
zamiatałem gwiazdy pod księżyc
przenicowany żołądek czarnego psa zawodził głosem
niezaspokojonego głodu przodków
w najmroczniejszym zakamarku snu oficjalna medycyna
dokonywała aktu nierządu na bezradności
o kształcie embrionu
nie istniejesz - mówił do śmierci paramenides
lecz ta spojrzała na mnie oczami heraklita
i umierałem siedem razy w tygodniu
na prawym boku
budowałem domki z kart otoczone rajskimi ogrodami
dobry bóg zabawiał się stwarzaniem sprzecznych możliwości
byłaś córką każdej myśli snem we śnie
nagim sensem oddychania
w twoich oczach diabeł skręcał węże w aureole
z brzucha wyrastały ci jabłonie
świt leżał na wznak
rozchylając uda z męskich żeber
smokjerzy, 26 listopada 2017
jeszcze nie wystygł
język ojczysty
a już po raz drugi
się w niej zagubił
smokjerzy, 25 listopada 2017
od świtu
przez dzień potem noc
znów do świtu
z aspiracjami na życie wieczne
i sztuczną szczękę
uśmiechu naszego powszedniego
amen
smokjerzy, 24 listopada 2017
pytany jak to jest
rozrywać żywą tkankę ciała
odpowiadał - zalewała mnie krew
bolała głowa
modliłem się o szybki koniec
bóg wrastał w krzyż razem ze mną
z ran wyciekał czas
przyszłość wstawała z martwych
dłonie za wszelką cenę
pragnęły odlecieć
lecz nie pozwoliłem im na to
smokjerzy, 23 listopada 2017
posypiesz oczy popiołem świtu
zdemaskujesz ciszę pełną okien kościołów i zdrad
w małej klepsydrze uwięzisz całą krew
niech się przelewa
z godziny w godzinę ze snu w piasek
z bezczynności w głód
cieniom podarujesz imiona i przestrzeń
nakarmisz kota rozpalisz w kominku
z sufitu zmyjesz ślady stóp
wypijesz kawę o smaku i zapachu
kiepskiej puenty
smokjerzy, 22 listopada 2017
mam mózg
a udowodnił to już homo erectus w paleolicie
rozłupując kamiennym narzędziem
czaszkę nieuważnego antagonisty
mam cztery kończyny oczy do patrzenia
uszy do słyszenia nos do wąchania zęby do miażdżenia
to wszystko ma również świnia sąsiada
która nie wie że jej sensytywna dusza umrze
uwędzona na zimno w świątecznej kiełbasie
i ma to mój kot który do nieśmiertelności podchodzi
z zadartym ogonem
smokjerzy, 22 listopada 2017
oderwałem się od rzeczywistości
(znieczulony więc bezboleśnie)
teraz biegamy osobno
ona - szczęśliwa że pozbyła się idioty
ja - przeświadczony że jutro będzie lepiej
a w wieku stu dwudziestu lat chętnym odrastają zęby
przestałem również wierzyć
w dogmatyczną świętość weryfikacji
co pozwoliło mi na swobodne drapanie się po kostkach
oraz nałogowe picie soku z kiszonej kapusty
bez uciążliwego myślenia o możliwych konsekwencjach
komara uznałem za brata krwi
najwierniejszego przyjaciela czlowieka
jego prawo do bzykania
za niezbywalne
Regulamin | Polityka prywatności
Copyright © 2010 truml.com, korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu.