Yaro, 4 october 2014
stałem w progu nie mogłem się doczekać
słów piosenki o siódmej nad ranem
na dachu szron szepcze cicho
zamknąłem świat w cztery ściany
skulony na kanapie czuwam
myślami przy tobie
dotykam niewidzialne spojrzenia
nie pozwól chwili zasnąć
ogień w sercu jak w kominku drwa
skaczą kto wyżej
może to rozstanie może nie kochanie
ze łzami usypiam w ubraniu jak bóbr w żeremi
cicho szepczę do snu
taka moja rozmowa
gdy zbudzę marzenia na dłoni wspomnienia
a ciebie wciąż nie ma
zobaczysz dzień taki sam jak wczoraj
w ustach słowa ciążą jak kamienie
przed drzwiami jak sen wiatr lekko stuka
płyną smutki głębokim strumieniem
nigdy się nie zmienię
jak głaz cichym kamieniem na boku
leżał będę odłogiem
Yaro, 4 october 2014
cały ja w ezoterycznym świecie
wśród hipisów klątwa komunizmu
urodziła matka syna
z miłości w bólu na głowie w czepku
zmieścił się w skali ab-gara
jako brzdąc nauki pobierał
starszy kuzyn uczył go mówić
na stole u babci na stole setka żołnierzy
on na czele dowodził sitwą kolegów z sąsiedztwa
zawsze na pierwszej linii niczego się nie bał
głęboka świadomość wysokie ego
wiedział że w życiu musi coś udowodnić
płyną do brzegu stromego jak szkło
dobry z miłością przy sercu
wybrał drogę prostą uczciwego człowieka żołnierza
szybko odeszła babcia
zamieszkał z dziadkiem weteranem
w szkole przeszedł bez problemów
jako młody sportowiec dumni koledzy
ciężka pracą rozpoczynał dzień
początki choroby tak nazwali to zjawisko
wyczuwał strach i siły zła jak krąg jastrzębi
nikt mu nigdy nie tłumaczył dławił w sobie lęk
do ogólnika szedł tą samą zawsze drogą
w koszuli w kratę jak zeszyt z matmy
szydercze uśmiechy krzyżowały sumienie
plany na przyszłość zostać chciał pilotem
los pokierował inaczej został komandosem
ojca duma rozpierała sąsiadów trafiał szlag
ojciec ułożył się do trumny w listopadową noc
matka wyjechała do Italii zostaliśmy sami
jak na miedzy łysy kamień
schronił się za szpitala kratami
żona karmiła go jak skaleczonego gołębia
dzieci małe nic z tego nie zapamiętały
dziwne wizje go gnębiły
katastrofy później miały miejsce
teraz gdy dni mijają czas ucieka
nie ma z kim pogadać
śmieją się że wariat
otwieram oczy i trzeźwo patrzę na rzeczywistość
nie kroczę w biegunie cienia
dzięki za zdrowie Rafaelu
odszedł sąsiad zawsze brakowało czasu by pogadać
nie poznał mnie ani ja go
szkoda
życie płynie naprzód gna wiatr a ja z nim
w serce zapadam zmęczony jeszcze tyle drogi
Yaro, 21 september 2014
a gdy powiem kilka prostych słów
życie to więcej niż przerwy między oddechami
to wieczny sen przejścia przerwy nad bytami
kluczowe kwasy dna ta iskra
w synapsach zapisane chwile
wieczne na wieczność
płynę w kosmochemicznym wietrze cisza
przejściem ziemia jak sen po zimie
wiosną kwitnę
bujam się na wierzbowym liściu
zlizuję sok brzozowy
piję zroszone małe lancetowate szczęście
życie nigdy się nie zmienia
niewiedza boli dręczy maluczkich
na wieczność życie bez pragnień
w chwale bóg widzi i cieszy oko
nie zaglądaj w cień bieguna gdzieś pod lasem
szumi szarpie wiatr moje wiersze
niewinne spojrzenie nic nie zmienia
nie każdy zrozumie przecież mieć pokazać się innym pochwalić przecież masz od Nowaka markowy zegarek
idę szlakiem prostą drogą
niosą mnie nogi niosą
marzenia żyć chcę pod dachem nieba
pod orzechem całuję żonę szwagra pod jemioła
jest chyba harmonia istnienia nie budzę uczuć
nic nie pragnę zmienić
pod kołdrę ciepłą uciekam
Yaro, 21 september 2014
dotykasz spojrzeniem aż boli
spękane serce nic nie warte
bije we wszystkie strony
słaby jest człowiek
nie on ale ciało
noc dumna ściąga zasłony
ukrywa przed dniem swe psoty
zaspani pijemy po drugiej kawie
wstałem jak mi staje zaraz po piątej
nic nie udaję
pragnę oddychać
przy twym boku jak najdłużej
każdy dzień taki krótki
noc zasypia za szybko
Yaro, 21 september 2014
żuczek toczy kawał życia
po lesie ciemnym jakże ogromnym
zielony od spraw ciągle do przodu
na krzywych nóżkach
wrogów napotyka co dnia
potyka się o mnie
mały deszcz staje się ulewą
chroni go tej gaj
czasem coś zje lecz niewiele
czasem kropla rosy ugasi pragnienie
taki los małego wśród swoich
duży odważny toczy kawał życia
dzieci wyjdą z ukrycia
będzie waży dumny jak potężny dzień
nie będzie sam w świecie jakże uroczym
pójdzie dalej toczyć tak całkiem sam
wytoczyć bym chciał swoje dzieci jak żuk
zadaje sobie pytanie
lecz odpowiedzi szukam nie tu gdzie dzień zagląda zawstydzony
Yaro, 20 september 2014
czekam z niecierpliwieniem na telefon
przy stole sam
tępe spojrzenie samotności prosto w oczy
w amoku dłoń ściska niedopitą butelkę czystej
mówiłaś ja albo ona
mam przynajmniej wybór
tobie nie dogodzi ona sama się napełnia
mam fajnych kupli doradcy jakich mało
w końcu prze trzeźwiałem
strawiłem myśli dość jasno
teraz gdy stałaś się ważna dla mnie
wychowujemy dzieci
biegniemy pustym parkiem
tylko liście szelestem karmią głodne oczy
piękny park tysiącem barw mieni się staw
jak pryzmat w kilogramach szkła
obudziłem się to sen kolejny dzień
toczę go sam toczę go sam na sam
Yaro, 20 september 2014
nasza bliskość zanika z każdą chwilą
znika za horyzontem wspomnień
spada ze słońcem gdzieś na zachodzie
blady mrok w sercu mym gości
po prostu bez zazdrości
przenikam przez ściany duszy
w pokoju nie ma cię
zapach zapisany na pościeli
tylko dym kadzidła przenosi mnie na druga stronę bytu
serce czuje inaczej osuwam się na brzegu kanapy całkiem bezsilny
dłońmi przysłaniam oczy
by spojrzeć pamięcią gdzieś głębiej inaczej
twoja postać za mną kroczy
zagubieni w harmonii iskrą bożą naznaczony
każdym dniem walczę o twój dotyk na ramieniu
głaszczę piersi nabrzmiałe od bicia serc doskonałych
Yaro, 18 september 2014
ona
jak narkotyk
on
go wciągał
szalał
jak dziki zwierz
każdej nocy na haju
gdy brakło sił
on go ćpał
Yaro, 18 september 2014
Bolesław mój dziadek
weteran drugiej wojny światowej
dowódca czołgu t-34
wczoraj 17 września rocznica śmierci
zmarł bo taka kolej rzeczy itd.
teraz gdy ze mną bimbru się nie napije
nie zakąsi słoniną
żeberkami z cebuli skropionej octem
poprószonej solą i gęsto pieprzem
nie będzie do późna rozmowy o starych karabinach
tyle spraw zabrał ze sobą
mieszkałem z nim osiem soczystych lat
nieraz dał młodemu na wino
kupowałem mu klubowe
nie palił ich on je pożerał
w kuchni gęsto od dymu można było siekierę wieszać
dobry człowiek tak mówili
pamiętam dziadku o naszych sekretach
teraz odpocznij po wojnie
w końcu wygrałeś