Poezja

Arsis


Arsis

Arsis, 14 lipca 2024

Nie było tam nic oprócz pustki

To było, gdzieś tu. Tak daleko mi do ciebie. To było, gdzieś… Nie wiem. Nie pamiętam już.
Jakieś reminiscencje przechodzą przede mną (przeze mnie?)
Jakieś widma o zatartych kształtach. O konturach miękkich jak wata.

To płynie i znika. Przepływa w swojej potędze bez trudu.

To dla nich żaden mozół,
kiedy unoszą się tak nad kamienną posadzką,
bądź dębową klepką ułożoną w jodłę,
po której stąpali za życia matka i ojciec.

A więc unoszą się w tym
pokoju pustym.
W tym przedpokoju
z drewnianym wieszakiem.

I wiszącą na nim papierową torbą, i szpicrutą po ojcu. Zakurzoną pozostałością dawnego
życia.

Lecą daleko,
ku największym ostępom samotności.

I będą tak
lecieć,
dopóki czas
będzie trwać u zarania.

I będą trwać w tych swoich halucynogennych majakach.
W tych przepływach na strunach powietrza,
co czynią wiatr i deszcz w westchnieniach zmierzchu.

W tym szumie płynącym z gwiazd od tysiącleci trwam.
I ty też trwasz, choć o tym nie wiesz. Trwasz w ciągłych powtórzeniach.

W kaskadach wirującego kurzu,
w mżących smugach
zachodzącego słońca.

Lecisz na skrzydłach wysoko.
Jak ptak, co się wspina
ku niebu
w powolnym prologu pędu.

Jesteś tam. I żyjesz.
Albowiem żyjesz
w jakiejś iluminacji
przedsennych podszeptów.

Głosów idących z otchłani czasu.

*

Matka przychodzi do mnie, stając przede mną
w jakieś takiej pozie strudzonego podróżnika.
Przynosi coś. Wykłada. Przestawia…

I mówi coś do mnie (nie do mnie?)
A więc ktoś z pewnością jeszcze tutaj jest.

Kto?

Nie wiem. Nie widzę nikogo poza mną.

Nie rozróżniam jej słów.
Nie wyodrębniam ich
z piskliwego szumu tła.

Ze szmeru umykającego czasu. Umykającego dla mnie. Nie dla niej.

A więc nie byłem świadom tych słów.
Albowiem nie byłem.
Ponieważ wędrowaliśmy w milczeniu przez jakiś park, podczas pewnego popołudnia gorącego lata.

Wędrowaliśmy alejkami pociętymi cieniami gałęzi i z kleksami
słonecznych prześwitów.

Lecz była to tylko wyrafinowana iluzja snu,
bo tak naprawdę staliśmy wciąż na wprost
siebie.
W tej jarzącej się aureoli skończonego dla matki czasu.

Stała tak nieruchomo, mimo pędu
szalejących wokół wirów.
Uderzających o skały fal.

Skąd tutaj nagle morze? Ocean cały?

Nie wiem.

Albowiem to tylko wytwór
błądzącej wyobraźni.

I ten błękit skurczył się do małego punktu i rozdwoił,
by stać się błękitem jej oczu.
Albo wiszącego nade mną nieba.

W każdym razie,
kiedy stałem tak przed nią,
oparłem się nagle o pustkę.

Która objęła mnie
ramionami
chłodnej przestrzeni.

I wiedziałem, że stała się nicość,
kiedy wpadłem do jej wnętrza,
gdyż zamiast szyi mojej matki
objąłem smukłą szyję szklanej butelki.

Taką lśniącą
w słońcu.
Mieniącą się łzami.

(Włodzimierz Zastawniak, 2024-07-14)

***

https://www.youtube.com/watch?v=Fnl28YLElaI


liczba komentarzy: 2 | punkty: 4 | szczegóły

Arsis

Arsis, 30 czerwca 2024

Rozpad połowiczny

Na soczystej trawie. Na trawie wilgotnej. Na tej oto zielonej trawie. Na pożółkłej trawie
nieskończonego stepu…

A więc na trawie. Między kępami martwych ostów.
Na piasku równiny
w jaskrawym słońcu. W deszczu…

A więc w słońcu
jaskrawszym niż
wniebowstąpienie.

W tej luminescencji spływającej z wysoka.
Tak olśniewającej, że aż ślepej…
W tym bezkresnym oddaleniu od wszystkiego, co żywe.

Wiatr szarpie za poły koszuli jak oddech goliata cwałującego ku srebrnemu księżycowi.

I oto wyrasta w poprzek wszystkiego
przeżarta rdzą ogrodzeniowa siatka.
Jakaś granica. Tu i tam. I gdzieś indziej.

Jak sięgnąć niedowidzącym okiem.
Pokrytym bielą
nuklearnej katarakty.…

Pyłki wirują.
Płyną
powietrzem
dostojnie i lekko.

Mżące w słońcu ziarenka piasku wzniecane milczącym krzykiem przerażenia.

Na betonowych słupach wyblakłe tabliczki.
Stukające rytmicznie kawałki wyrudziałej przez lata blachy z napisem:

„Danger. Radioactive material”

Czy ty mnie słuchasz?
Ja ciebie słucham.
Słucham twojego milczenia.

Twojej opowieści o ciszy w kawalkadzie sunących powoli obłoków.
Jest taka cisza. I wiatr tężejący w załomach pamięci.
Gdzieś za wzniesieniem zielone topole,
chwieją się w tym samotnym polu zapomnienia.

Zapadam się w sobie.
Zapętlam w czasie.
Schwytany w niewidzialne lassa urojeń.

Biorą nade mną górę schizofreniczne imaginacje maniakalnych przewidzeń na jawie, we śnie.

Jestem tuż obok siebie.
Jesteśmy razem.
Ty i ja. Ja i ja-on.

Mój umarły dawno ojciec czasami konwersował z samym sobą.
Dyskutował w kłębach papierosowego dymu
z siedzącym po drugiej stronie stołu
odbiciem swojej własnej wyobraźni.
Aby wznieść na końcu toast w roli mistrza ceremonii.

A więc idziemy jak te dwa cienie,
co się wydłużają pod wieczór, przerastając na skraju drzewo.

Idziemy przed siebie? Czy naprzeciw sobie?
Aby rozpaść się w wielkim zderzeniu, w anihilacji cząstek materii i antymaterii?

Nie wiem.

Albowiem przesłaniam dłońmi twarz
w tym nagłym zrywie pamięci,
odnajdując między palcami
jedynie skrawki,
małe fragmenty większej całości.

Których blask
tak bardzo oślepia.

(Włodzimierz Zastawniak, 2024-06-30)

***

https://www.youtube.com/watch?v=DACoYaO6t3g


liczba komentarzy: 0 | punkty: 2 | szczegóły

Arsis

Arsis, 20 czerwca 2024

Śmiercionośny serwis gracza na trawiastym korcie

Uderzył!
Świsnęło obok ucha, jakby przeleciał pocisk wystrzelony z karabinu,
Z procy Goliata – cwałującego przez soczyste trawy
Ku srebrnemu księżycowi.

Widownia o przerażonych oczach
Stanęła na palcach z czułkami w niebie.
Uniosła się bez skrzydeł, by opaść, wypuszczając powietrze z płuc,
Powietrze przepełnione swądem płonących resztek
Tenisowej piłki.

Ktoś krzyknął: Championship Point!

W wirujących pyłkach nagich reflektorów
Czai się skarlały cień –
Wbity w ziemię,
Pod ziemię.

(Włodzimierz Zastawniak, 2013-10-10)


liczba komentarzy: 0 | punkty: 3 | szczegóły

Arsis

Arsis, 16 czerwca 2024

Kocham cię

Wiesz? Patrzę na twoją fotografię. W twoje oczy –- gwiazdy na nieboskłonie. W te migoczące
kryształy źrenic.

I tak mi jakoś, kiedy obrysowuję owal twojej twarzy.
Albowiem jesteś w moich oczach czerwoną różą o zapachu jaśniejszym niż słońce.

Tak oto kartkuję zakurzone stronice swojego życia.
Coś pomiędzy wierszem a powieścią.

Pełno tu tego.

Skreślone w tym
albo w innym
języku (miłości)

Oddane w estetyce zagadkowego symbolu. Emocjonalnych skojarzeń.

Dużo tu tego.

Tych zapisanych kartek. Wierszy...
Tej całej gmatwaniny słów.
Tej nieskończoności postrzegania świata.

Srebrzą się na krawędziach zakurzone na półkach foliały Beksińskiego, Aleksandra Błoka…

W pomarańczowej jutrzni, o świcie
(w czerwcu, albo któregoś innego dnia gorącego lata)

Patrzę na ciebie, moja jedyna.
I gładzę dłonią
twoją szyję. Całuję…

Odchylasz głowę,
zamykając powiekami niebo.

Kiedy tu piszę.
I śnię o tobie
na jawie i we śnie.

Wiesz? Dzisiaj jest wiatr
w tym ogrodzie,
co wydawał się już beznadziejnie cichy i pusty.

Ale teraz śpiewa.
Kołysze się ulotną chwilą anemonów.

W półcieniu i w słońcu. W zmierzchającym dniu późnego lata.

(Włodzimierz Zastawniak, 2024-06-16)

***

https://www.youtube.com/watch?v=HuymFexipsA


liczba komentarzy: 1 | punkty: 4 | szczegóły

Arsis

Arsis, 14 czerwca 2024

Wychodząc w słońce światłością się staję

W słońcu. W stepie. W dalekich echach nie wiadomo czego. Na tej równinie pod wielkim kloszem
kobaltowego nieba…

Jestem tutaj w tej udręce oczekiwania (na ciebie?)
nie wiem. Być może. Kiedy wychodzę z bunkra.
Kiedy się opieram o betonową ścianę łapię chciwie hausty skażonego powietrza…

Powyginane żelazne pręty fundamentów. Rozdarte trzewia.
W blokach betonu. Pomiędzy blokami…

To się przekształca.
Faluje na wietrze.
Podarte łachmany. Zawieszone.

Leżące obok. Wszędzie…Kiedy idę. Albo, kiedy nie idę.

Kiedy się przeciskam rodnymi kanałami nuklearnej śmierci. Wychodzę w światło.
W jaźń jaskrawszą od gwiazdy. Wyłaniam się. Wnikam w ciepło powietrza.

I wyłaniam się w tym wyłanianiu
do nie wiadomo czego. W nadziei wniebowstąpienia.

Cały w świętości.

Z ramionami rozwartymi szeroko, jak krzyż wynoszony w męce,
przez kogoś
przytłoczonego jego ciężarem. Przez kogoś, kogo już nie ma.
Wyłaniam się w nieziemskiej infule, jarząc się na krawędziach.

W rozbłyskach neutronów.
Spopielony radiacją.

Gdzieś z tyłu.
W półmroku.
W nocy podziemi.

Trzask drzwi w ogromnym przeciągu. Metaliczne
uderzenie. I jeszcze raz. I jeszcze…
Takie ciągłe uderzenia kowalskim młotem.

Skrzypienie
zawiasów.
Przeciągłe.

Ciągnące się długą frazą…

Kiedy mówię w gorączce. Kiedy śnię, śniąc dalej na jawie. Słyszę wołanie.

Tam.
W głębi niczego, gdzie bez powietrza w mur wrasta skrzydlata trwoga.

Wśród okrzyków. Wśród niewyraźnych słów
zdegradowanych milczeniem.

A więc rozkładam szeroko ramiona, unosząc wysoko głowę.
Jakbym szedł w rozstrzelanie przez cząsteczki blasku.
Idę wolniej po gruzie, ciągnąc za sobą szatę asymetrycznego cienia. W odorze rozkładu.

W cichym chrzęście rozbitego szkła.
W zwojach splątanych kabli. Popękanych kineskopów.

Wśród nowotworowych guzów
naciekających ściany
cichym szmerem nieskończonego wzrostu.

Wśród pyłu.

Rury znikające w głębi…
Dziurawe. Pozrywane. Pogięte...

Coraz więcej tu tego.
Rozbłysków gamma.
I całej menażerii zwidów
nacierającej zamaszystym krokiem.

Nacierającej na coś, co było kiedyś człowiekiem.

(Włodzimierz Zastawniak, 2024-06-14)

***

https://www.youtube.com/watch?v=qn9Uo-Kz7L8


liczba komentarzy: 0 | punkty: 4 | szczegóły

Arsis

Arsis, 3 czerwca 2024

Obecność

A więc usiądź tu. Wskazuję gestem puste krzesło. Przy stole. Przy tym stole z uschniętą różą
w wazonie pękniętym na wpół.

Za oknami wiatr
szeleści i szumi.

Snuje jakąś
opowieść
pośród drzew.

Pośród drzew rozchwianych w szpalerze.

Wśród
topól,
kasztanów…

Wśród nocy…

W pustym pokoju słońce wiszącej lampy. Zakurzone, szklane klosze
z cmentarzyskiem czarnych much.

Wiszący nade mną ciężar śmierci. Nad nami.

A więc siada na krześle.

Otwiera usta,
jakby chcąc
coś powiedzieć.

Chwilę się zamyśla. Zamyka je znowu.
Zaciska mocno, ukrywając wzruszenie.
Tak, jak się widzi kogoś bliskiego po wielu latach.

I nic.

Jedynie szum
dojmującego
milczenia białej ciszy.

Zdawać by się mogło, że nie ma tu nikogo. Bo to prawda. Albowiem prawda.
Tylko głód wyobraźni owiewający pajęczyny na jakichś nachyleniach ścian,
załomach, mansardach, nieskończonych amfiladach pokoi oświetlonych kinkietami świec…

Ale mówi coś do mnie. Mówi zbudzonym cichością głosem.
Takim płynącym z daleka rzeką czasu.

Niedosłyszę. Albowiem zagłusza go
piskliwy szmer
wzburzonej we mnie krwi.

A więc mówi do mnie,
poruszając bladymi jak papier ustami.

Wyodrębniam ze słuchowych omamów niewyraźne słowa.

I próbuję ująć jej dłoń, którą trzyma na stole przy talerzu z okruchami czerstwego chleba.

Dłoń aż nazbyt chudą,
aby mogła należeć
do świata żywych.
Doskonale nieruchomą.

Nie mającą już tego blasku, co kiedyś.

Kiedy skupiam się
w sobie,
aby jej dotknąć,
cofa ją nieoczekiwanie.

I patrząc się na mnie tym wzrokiem wyblakłym śmiercią,
mówi szeptem, nie-szeptem, głosem jakimś dalekim:
„Wybacz, synku, ale mogę tobie usłużyć jedynie wspomnieniem”.

I nie mając czasu
obrócić wzroku,
tylko patrząc się nieruchomo jak kamienne popiersie –
rozpływa się wolno w tym deszczu wirującego kurzu.

W melancholii, w bólu nieistnienia.

Mamo. Mamo! Ja wtedy śpiewałem ci kołysankę, wiesz? Tutaj i tam. Nad szarą, lastrykową płytą.

„Wiem, synku, wiem…”.

Poczekaj! Chciałem cię jeszcze tyle…

Odwracam się, ockniony
krótkim skrzypnięciem
podłogowej klepki. I znowu.

Jakby ktoś
na nią
nadepnął
nieświadomie.

Jakby od czyichś kroków.

Omiatam spojrzeniem pustą otchłań smutku.

(Włodzimierz Zastawniak, 2024-06-03)

***

https://www.youtube.com/watch?v=-mZ3TKSRNkQ


liczba komentarzy: 0 | punkty: 3 | szczegóły

Arsis

Arsis, 1 czerwca 2024

Nieobecność

Kocham cię. Kocham… Wiesz? Wiesz to? To wiedz. Albowiem wiedz.
Dowiedz się w tym dowiedzeniu. W tym…

Coś miałem zrobić, ale już nie wiem co. Zapomniałem…
Tak jakoś to wszystko stało się mgliste.
Niewyraźne. Co jeszcze? Nie wiem. Nic. Nic… Nic…

Jakiś szmer. Jeszcze jeden krok. Jeszcze jeden…
Szumią w ciemnych kątach pokoju mżące piksele ciszy.
Tej oto ciszy, którą jest przepojona noc. Ta noc. Ta właśnie noc.

Dręczy mnie. Dręczą mnie czyjeś obce ręce.
Topole za oknami.
Chwieją się. Szeleszczą liście.

Wyimaginowane byty. Nieistniejące.
Lecz istniejące w mojej chorej wyobraźni.
W mojej…

Wszystko szumi i mży.

Wszystko
opływa
szmerem.

Kroplistym szmerem strumienia.
Kroplistą esencją nocy, której łzy… Której kropliste łzy…

I jeszcze raz. I jeszcze…

Ptaki wirują
wysoko
pod niebem.

Jak te jaskółki przed burzą.

Choć coraz zimniej.
Coraz goręcej… Sam już nie wiem jak.

Ale wiem, że drżę,
tak jak wtedy,
kiedy byliśmy we śnie.

W tym właśnie sennym krajobrazie. Wewnątrz seansu swojego własnego kina.
W noweli. W balladzie. W krótkiej etiudzie, co była jedynie pracą dyplomową przyszłego
reżysera.

W krótkim zrywie.
W takim błysku chwilowego spięcia…

Ale byliśmy.
Byliśmy
na pewno.
Byliśmy wtedy….

W drugim pokoju śmiech i gwar.
Brzęk srebrnej zastawy, kryształu…

Wchodzę, oczekując zaskoczonych moim przybyciem spojrzeń.

Lecz widzę ściany
zadymione
wspomnieniem.

Zaciągnięte story.

Odsunięte od stołu krzesło.

Na stole pęknięty wazon na wpół.
Zwiędnięte róże.
Na talerzu okruchy czerstwego chleba, kieliszek.

Kurz…

Więcej nic.

A więc nikogo tu nigdy nie było. Albowiem nie było…
Poza kimś, kto wznosił toast do samego siebie. Za wszechobecną nieobecność. Za pustkę…

(Włodzimierz Zastawniak, 2024-06-01)

***

https://www.youtube.com/watch?v=ufcPMWiJ93s


liczba komentarzy: 0 | punkty: 4 | szczegóły

Arsis

Arsis, 24 maja 2024

Złuda

A więc dobrze, chodźmy. Idziemy. Idźmy tędy. Jak wtedy. Pamiętasz? Powiedz…
Ale czy pamiętasz jeszcze? Zatem idźmy, idąc raz jeszcze.
Chodźmy prosto, podążając drogą wniebowstąpienia.
Tego właśnie wniebowstąpienia, kiedy się idzie prosto w słońce.

Idźmy prosto tą drogą pustego miasta.
Tą ulicą pachnącą nagrzanym asfaltem. Tym chodnikiem. Tym trotuarem…

Kochanie, dotknij ściany.
Tej chropowatości
pełnej drobnych ziarenek kwarcu.

Tych pęknięć na elewacji starej kamienicy…
Poczuj… Poczuj jeszcze, mimo zagubienia w labiryncie czasu.

To tutaj. To było tutaj.
Albo, gdzieś dalej.
Gdzieś tam, koło tego rozłożystego dębu, kasztanu.

Słońce wschodzi. Zachodzi. Wiruje wokół ostrej szpicy ratusza,
jarząc się na blaszanych rynnach. Na szybach zamkniętych okien…

Gdzieś tutaj. Tak, to było gdzieś tutaj.
Albo, gdzieś tam — dalej.
Tylko w trochę innej korekturze zdarzeń.
W trochę innej godzinie tamtego dusznego lata.

Tak jakoś szliśmy, jak się idzie we śnie. Jak można iść jedynie we śnie.
Tak jak się idzie teraz, kiedy idziemy wciąż w tym wiecznym niedochodzeniu.

Chodź.

Wyjdźmy tymi drzwiami na końcu.
Tą bramą z kutego żelaza.
Albo poczekajmy chwilę
w osłonecznionym pustką pokoju.

Spójrz jak wspina się smuga światła.
Jak idzie wolno po ścianie.
Dotyka drugiej… Jak pełznie po drewnianej podłodze…

Olśniewa stojące
na środku
drewniane krzesło…

Przepływające cząsteczki kurzu.

Na ścianach jaśniejące kształty
po czymś, co tu kiedyś było.
A teraz omiata tchnieniem bladej ciszy.

Od okna idzie blask jaskrawy. Od szyby poruszanej niczyja ręką.

Od szyby,
w której
mży niewyraźny profil

Kto tam stoi? Nikt.
To tylko nagły błysk pamięci.

Przekrzywione, trzeszczące szafy z zamkniętą na klucz przeszłością, albo na twoje imię.

W środku pogięte fotografie,
kilka poplamionych kartek... Niewiele tego.

Jakieś resztki Okruchy nie wiadomo czego.
Poskręcane. Splątane kołtunem. Zeschnięte złogi zapomnienia

Wydaje mi się,
że stoisz
skulona w kącie
z twarzą ukrytą w woalce.

Podchodzę.

Biorę za rękę.
Taką zimną,
wręcz lodowatą.

I nie wiem czy to są palce.
Czy to są w ogóle czyjeś palce.

Unoszę woalkę, by spojrzeć raz jeszcze tobie w oczy.

Za woalką
pajęczyny
falują na ścianie…

(Włodzimierz Zastawniak, 2024-05-24)

***

https://www.youtube.com/watch?v=0tzbUKidq8U


liczba komentarzy: 0 | punkty: 2 | szczegóły

Arsis

Arsis, 14 maja 2024

Wyznanie majowe

Wiesz, tak po prostu chciałbym dotknąć twojej twarzy. Tak po prostu zobaczyć gwiazdy
w jeziorach twoich źrenic…
Tutaj, w cieniu tego bzu, co zaszedł nam znienacka drogę.

W cieniu gęstym od szeptów i ptasich pocałunków
okrywających czule wierzchołki drzew.
Od płatków majowym deszczem zroszonych.
Drżących pajęczyn w chłodach i westchnieniach zmierzchu.

Jesteś tutaj, prawda?

Czy to tylko pamięć
twojego istnienia
przywołana przeze mnie w rozterce?

Czyjaś bielejąca ręka
ściska kurczowo
zerwany kwiat miłości.

Twoja?
Moja?

Niczyja?

Wyłania się z nadmiaru niewiadomego piękna
tkliwy krajobraz. Z tęsknoty.
Z liliowych zorzy zachodzącego słońca,
co tli się jeszcze w strzępach purpurowych obłoków.

„Nie odrzucaj!”
Zdaje się wołać cała przestrzeń.

I powtarza się wciąż ta uparta fraza. Po wielokroć. Jak echo.
W niosącym się pogłosie tych wszystkich, co kochali kiedyś tak jak ja teraz kocham.

Ciebie.

(Włodzimierz Zastawniak, 2024-05-14)

***

https://www.youtube.com/watch?v=OUTz6zemki4


liczba komentarzy: 0 | punkty: 4 | szczegóły

Arsis

Arsis, 6 maja 2024

Pamięć

Patrząc przez okno, tym patrzeniem raczej smutnym. Sponad parapetu w typie lastriko,
w którym wyłupało się kilka drobnych kawałków w czasach mojego dzieciństwa.
Podczas zabaw z młotkiem i śrubokrętem. W wojnę…

Testowane były wybuchy jądrowe na pacyficznych atolach
czy na płaskich terenach Kazachstanu… Jeden z okruszków trafił mnie wtedy w oko.
Łzawiłem.

Ojciec zezował na mnie gniewnym wzrokiem
jak na przegraną walkę Goliata na polu bitwy.
Nie było łatwo w czasie próby odzyskania prestiżu.

Ale szedłem
w górę
z mozołem.

Wspinałem się po obsypujących kamieniach.

Kilka razy obsunąłem się na stoku.
Skrwawiłem
sobie boleśnie kolano.

Pies wesoło szczekał,
merdał ogonem.
Ojciec kazał wyjść z nim na spacer.

I szedłem wtedy. I idę nadal
w te czasy napełnione szczenięcym śmiechem.

Uciekałem
od siebie.

Uciekając w świat
pustych otchłani,
w których ciszą
napełniał się każdy oddech.

I każde
ciężkie
westchnienie.

I wszystko oddychało
w dalekich gongach stojącego zegara.

Kiedy pewnego razu, wyrwany ze snu wołałem, przestępując próg drugiego
pokoju…
— nikt nie odpowiedział.

Nie było nikogo.

Szukałem długo wśród mżących w powietrzu pikseli
znajomej twarzy ojca albo matki…

Lecz tylko wgniecenia
na fotelach
świadczyły o ich niedawnej obecności.

Podchodziłem ostrożnie do drzwi,
próbując się porozumieć
ze skulanym za nimi głosem. Pełen nadziei…

Kiedy je otworzyłem, chłód owiał moje skronie
tym chłodem idącym ze schodowej klatki, piwnicznej głębi.

Na drewnianej poręczy odłupana drzazga, promień zachodzącego słońca.
Falujące na ścianach pajęczyny… W ogromnym przeciągu trzask zamykanych drzwi.

(Włodzimierz Zastawniak, 2024-05-06)

***

https://www.youtube.com/watch?v=ZFtJ3hfw5TM


liczba komentarzy: 0 | punkty: 2 | szczegóły


  10 - 30 - 100  






Zgłoś nadużycie

 


Regulamin | Polityka prywatności

Copyright © 2010 truml.com, korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu.


Opcja dostępna tylko dla użytkowników zalogowanych. zarejestruj się

Ta strona używa plików cookie w celu usprawnienia i ułatwienia dostępu do serwisu oraz prowadzenia danych statystycznych. Dalsze korzystanie z tej witryny oznacza akceptację tego stanu rzeczy.    Polityka Prywatności   
ROZUMIEM
1