Jaro, 10 february 2013
było jeszcze ciemno
w radiu odmieniano miłość
przez wszystkie przypadki
zwykły bełkot ziarnojadów
a miłość jest jak wino
z posmakiem goryczy w codzienności
żeby zachować słodycz na noc
kiedy łapiesz ją za rękę
tylko mocniej ściska
nie był niezwykłym dzieckiem
ale był jego
ośmioma latami
ciężkich wyrzeczeń i noszenia złomu
na próżno
teraz pozostały tylko wschody słońca
które kiedyś było bogiem
nawet jemu pewnie by nie wygrażał
i nadal głośno rozmawiał z synem
tylko to warto uwiecznić
resztę opowiedzą ziarnojady
Jaro, 9 february 2013
niosłeś na ramionach małego chłopca
w nieznane
patrzył szeroko otwartymi oczami
chłonął otaczające kolory
i kiedy bał się czerni
mocniej chwytał za głowę
żeby poczuć bezpieczne ciepło
zanurzone w czasie dzieciństwa
które pamięta tylko bajki
a nie żelazo kute w zimnych marmurach
wtedy nauczyłeś
patrzeć sobie prosto w oczy
i nie pluć na lustro
a trzeba było wejść w dorosłe życie
nie zdążyłeś tylko powiedzieć
że anioł zawsze rodzi się z bólu
jego smoliste włosy falują w ogniach zniczy
a skrzydła sięgają w głąb ziemi
aż po wieczność
Jaro, 6 february 2013
zapach poranka zbliżył jabłonie
mgliście rozrzucał rdzawy koloryt
to w jej włosach przysypiał światłocień
z polami wrzosów zamkniętych w dłoni
namalowała złote impresje
pociągnięciami tak od niechcenia
zaklęte ścieżki zwiedzała we śnie
zakochana w zwiewnych czerwieniach
światłami na grobach ogrzała świat
który gałęzie na drzewach szczerzył
kiedy w białe astry powiewał wiatr
zagubiony wśród mogił żołnierzy
jeszcze wspominasz rudawe loki
kiedy nalewasz czerwone wino
smaki winogron którymi broczy
jak łzy miłości z piękną dziewczyną
Jaro, 4 february 2013
wszyscy siedzieli razem w kawiarni
trochę rozmawiali w słoneczny dzień
tyle że cicho jak makiem zasiał
z zapachem gorącej kawy na stole
najwięcej mówił towarzyski drugi
co chwila szturchał innych
przywracał ich do życia
czasem koloryzując udawał innego
trzeci był romantycznym zaśpiewem
w dłoniach trzymał tęsknotę na zawołanie
uginał impresje z czasoprzestrzeni
złożonej z tego co jeszcze może być nazwane
piąty milczący siedział samotnie
przesiąknięty mroczną wizją śmierci
czasem w ogóle nie istniał
jak mgliste przywidzenie zza okna
czwarty był prześmiewcą
dobrotliwie rubaszny potrafił śpiewać
po spontanicznym spożyciu
wymyślonymi dowcipami
pierwszy pozornie gorszy od tamtych
najczęściej tylko patrzył i myślał
kiedy coś mówił wszyscy słuchali
teraz tylko pisał i pił kawę
tylko on potrafił okiełznać szóstego
Jaro, 3 february 2013
spotkają się
niecierpliwe rzęsy
pomiędzy nami a nami
dłonie pomiędzy tobą i tobą
na gładkich udach
namiętność
w rozchylonych wargach
z kosmykiem włosów
spojrzenia które nigdy nie widzą
bielejących piersi przykrytych nocą
płomienie spopielą pieszczotę
zgasną z uspokojonym oddechem
w szumie deszczu do snu
Jaro, 3 february 2013
jak szerszeń wbijał żądło w tęsknoty
kiedy kłamał patrząc prosto w oczy
metaforami pełnymi wzruszeń
niewidzialnie przekuwał kruszec
zawsze jadowicie niby marzył
kiedy uśmiech skradał się po twarzy
szybko zdobywał opuszczone grody
przystojny znawca głębokiej wody
i co z tego że chciały wyrzucić go z głowy
przecież pożądanie wciąż wyrusza na łowy
Jaro, 2 february 2013
kiedyś syczał mroźnym powietrzem
prowadził smoczą głowę
przez nieskończone dominium północy
i śmiał się śmierci w twarz
w rytmie długich wioseł
całkowicie szalony stawał się metodyczny
w ruchach silnych dłoni i ramion
tworzył pieniste ścieżki
wijące się jak sagi przekazywane z ust do ust
o ogniście błyszczących hełmach cicho sunących w noc
o tarczach malujących się krwią z uwielbienia do ostrych mieczy
o drodze na ucztę w Walhalli znaczonej spaloną ziemią
wtedy z pierwszymi promieniami słońca zaplatał brodę
utkaną z szarych mgieł na kształt fiordu
nordycki chłopiec dziś już nie odwiedza skalnych urwisk
śnieżyste wdowy wypatrują jego powrotu
a ich łzy spadają kaskadą do morza.
Jaro, 2 february 2013
psy gryzą psy na martwych ulicach
ich zmartwychwstanie już nie zachwyca
w martwej ciemności noże przymierza
zobacz sen krzyżowego rycerza
przegniła zbroja członki i głowa
piękna wyniosła lecz kainowa
i znikąd szepcze żądna pomocy
w turbanach zastęp na nią się stoczył
sczezły jej mury zgubione w kłamstwie
teraz menory świecą swym blaskiem
wiatrem pustyni mury zapiszą
jam jest bóg jeden natchniony ciszą
Jaro, 1 february 2013
Nieźle.
Ubrał się w to słowo, wsiadając do wypasionej bryki.
Skrojone na miarę oczekiwań jak nienaganny garnitur,
sprawiało, że odczuwał wewnętrzny spokój.
Dobrze, może i lepiej.
Obok z kobietą, z nogami do samej brody,
która na chwilę zapomniała się i włożyła palec do ust.
Zniewalająco.
W apartamencie i jedwabnej pościeli.
W dodawanej ekstazie tak blisko, że stale czuł jej puls.
Za późno.
Kiedy zaczęła szczebiotać,
za wszystkie skarby świata chciał uciec do nieźle.
Jaro, 1 february 2013
gdyby móc zatrzymywać słowami
marzenia jak szczyty i przełęcze
z błękitnym połyskiem który ubarwi
w źrenicy oka ulotne zdjęcie
chwili którą chcemy zapamiętać
do końca w objęciu wspólnej grani
w pocałunku jak gałąź napięta
do granic wytrzymałości snami
które nie będą zwykłym doznaniem
nigdy nie zgasną splotami zmarszczek
trzymają dla nas podniebne sanie
wśród przeciwności stalową tarczę
może by było wtedy i łatwiej
znosić codzienność i wkrótce niebyt
gładząc myślami dziecięce baśnie
nigdy nie płakać bo nie ma potrzeby
Jaro, 31 january 2013
zobaczyć na jawie i ciągle śnić
o gładkiej miękkości i drodze w dal
schowanej w jedwabiach z białej mgły
pochwycić wzrokiem jej zwiewny kształt
tak lekko mieszać w pieszczącej dłoni
niebiański dotyk z pąsem po szyję
dorodne owoce twardych jabłoni
zmysłowo zmienić w tętniącą krainę
z której narodzi się jędrny zapach
zaciągnie do źródeł w zielnej łące
zagra symfonią realnych smaków
na mym języku słodkim gorącem
jeszcze usłyszeć szept młodej wiśni
który zatrzyma ramiona u wrót
lecz za to pogna w szalone myśli
i zaspokoi wewnętrzny głód
Jaro, 31 january 2013
miłego szusowania
brzmi napis na stoku
warunki wyśmienite
nieważne i tak nie jeździ
lubi patrzeć na góry
kiedy siedzi w barze piwnym
podziwia śnieżki za oknem
szybko szacuje wzrokiem
muszelki na kapeluszach
uwielbia te z odcieniami
niebieskiego lub szmaragdu
znakomite do piwa
a czerwień ust podkreśla smak
Jaro, 31 january 2013
lato ukryte wśród wydm na plaży
morze szumiące gorącem w muszlach
w nagie piersi piasek lekko parzył
a wiatr włosy podmuchem rozpuszczał
na powiekach przymkniętych w zadumie
spotykał spojrzenia z morską bryzą
bardzo blisko oddechem zaszumiał
by odlecieć w daleki horyzont
znowu wracał kołysząc biodrami
poprzez fale w odcieniach zieleni
które dłonie zmieniały w aksamit
pachnący solą z wydmowych cieni
uczyliśmy się wtedy na pamięć
całować pierwsze zachody słońca
przytuleni miękkimi zmysłami
chłonąć każdą cząsteczkę gorąca
może jeszcze pamiętasz?
Jaro, 30 january 2013
Na buraczanym polu wiatr wieje tak samo.
Nie czuła jak ją wciąga.
Najpierw tylko po kostki,
a potem dalej, bez najmniejszego oporu.
Wiosna nie była uroczym objawieniem.
Przyszła z wybitym zębem i zimowym poplonem
wykopanym z brzucha przez krzywonosego,
który ziemia pochłonęła jednym mlaśnięciem.
Wiatr wiał tak samo.
Przeżuwane życie chrapało w nocy,
a w dzień nie dawało wytchnienia.
Myśli z potłuczonego szkła kazały chwycić za szpadel,
ciąć bez namysłu, zalewając się krwawym uniesieniem.
Pole strawi go jak wszystko,
ale wiatr nie będzie już wiał na marne.
Jaro, 29 january 2013
spotkali się w londyńskiej taksówce
wcześniej umiała się tylko uśmiechać
kiedy robiła zdjęcia nad morzem
próbując uchwycić nieistniejące coś
to czego brakowało na co dzień
nici babiego lata dryfujące w niebo
na trwałe nie mogą zastygać w pamięci
to iluzoryczność budowana z piasku
i z czasem rozsypuje się w proch
lub proszek do prania
które trzeba w życiu zrobić
odkładane na kiedyś jest coraz trudniejsze
teraz przepłynęła własny la manche
zaskakując siebie
żeby znów poczuć ciepło na dłoniach
nieważne czy pada deszcz
odważnie spojrzeć jeszcze raz
co z tego że przyszłość ma podobny kształt
i może podobnie się uśmiecha
Jaro, 29 january 2013
najpierw była czysta zielona łąka
kładli na niej dłonie
czerpiąc typowe dla braku doświadczenia
miękkie zadowolenie z niczego
z czasem pojawiły się kwiaty jak marzenia
posadzili drzewa ze złudzeń i zbudowali domy
w których zamykali znane sobie prawdy
w zakamarkach zaległa grzybnia ze złych uczynków
której nie chcieli dostrzegać pod dywanami rosnących potrzeb
kiedy zmarszczki stłumiły zieleń
na koniec stało się jasne
że wiedza nie wystarcza do odróżniania dobra od zła
i na łące pozostanie tylko żal za miękkim zadowoleniem
Jaro, 29 january 2013
sprzedawał dziś trzy łzy
ostatnie miał na zbyciu
ostatnie trzy
trzymał je w zamknięciu
wzleciały ponad czas
w zaciśniętej pięści
złowione pośród prawd
najmłodsza jest od ojca
który umarł we śnie
przysycha na paznokciach
mieć taką to nie grzech
druga od młodej matki
kiedy spał słodki mim
w świecie ubranym w bajki
spłynęła ciągle lśni
ta trzecia najsłodsza
ze śmiechu z dziewczyną
powiedział że ją kocha
a szampan sam popłynął
mówił do siebie drepcząc na mrozie
że sprzeda za pół litra
że jest na głodzie
Jaro, 28 january 2013
bój to jest nasz ostatni
dobiegało ze wschodu
tłumy w czerwieni maszerowały w tygrysich oczach
lekko zmrużonych z zadowolenia
ale wciąż głodnych
na zachodzie
w rytmie bębnów i zapalonych pochodni
zaśpiewano rycerską pieśń
a uniesione ręce wskazały drogę ku niebu
i nawiedzonej twarzy wybrańca
a w środku była gnuśna cisza
tu śpiewano tylko po wódce
większość rano pukała się w czoło
by rozpocząć kolejny dzień
trzeźwi nie umieli razem śpiewać
i stało się
przez wiele lat musieli śpiewać cudze pieśni
kiedy poeci piszą dla morderców
pieczętują los kilku pokoleń
Jaro, 28 january 2013
kiedy spojrzysz w oczy
zwykle wesołe
i zobaczysz zadumany wszechświat
to znaczy
że wkrótce oślepną
Jaro, 28 january 2013
spokojne jezioro ciche jak sny
wiotkie trzciny oplata w milczeniu
ciepły księżyc wyjrzał spod chmurnych brwi
i stopy ze światłem w ciemność przeniósł
pomiędzy paprocie i w miękkość mgieł
w świecące krzewy leśnego runa
w gałęzie olszyny głęboko wszedł
i w gładkiej toni na krótko umarł
w głębinie siedzi jego odbicie
rozlany w ciemności bliźniaczy brat
on spija słodycz z fal bardziej skrycie
i kiedy zawieje chłodniejszy wiatr
wszystko rozmyje się już za chwilę
w jasnych odcieniach zgubi zatonie
proza pościeli poezji mogiłę
cienką granicą na nieboskłonie
Jaro, 27 january 2013
najgorzej było nad ranem
kiedy zaczynał słyszeć robaki w sienniku
szybko sprawdzał czy walonki stoją na miejscu
najważniejsze
boso w mrozy nie dojdzie
iz magazina wygonią kopniakiem
na stole leżała tylko gazeta sprzed kilku miesięcy
jeszcze godzina do szóstej
piekło zwykle przychodziło samo
wgryzało się w poduszkę i przełykało łzy
skradało się konwulsjami
ze smrodem wymiocin
na drżących w gorączce palcach
na to wydarzenie miał już abonament
później wychodził
i znowu spadał pod wieczór
albo trochę wcześniej
upadek może trwać bardzo długo
pozostawia ślady pęknięć na podłodze
które z czasem powiększają się
i pokazują drugie dno gdzie krążą samobójcy
ech Miszka mówiły resztki
użyj kieliszka nie pij z butelki
ot przeklęte mądrale kutwy
bełkotał kiedy przychodziła ciemność
sprowadzając chwilowe ukojenie
z gazety uśmiechali się razem prezydent i premier
poniżej zamieszczono krzykliwy artykuł
ciężarna terrorystka Tamara S. wtargnęła na jezdnię
próbując zatrzymać rządowy konwój…
dziś kłamstwo nie ma krótkich nóżek
nosi wyprasowane białe koszule
ze stylowym krawatem
i ma bardzo długi termin ważności
Jaro, 27 january 2013
dziś o miłości trzeba pisać inaczej
nie wędruje w przestrzeni
cudzych zdań i udziwnionych znaczeń
jest wyłożona na tacę bliżej ziemi
nie łaknie banalnej pieszczoty
ułudy romantycznych wynurzeń
nie jest wyniosła jak gotyk
nie śpiewa w kościelnym chórze
ma w sobie namiętność i seks
potężnie ściśnięte w przeponie
to tylko jej gładki brzeg
poczujesz gdy w tobie zapłonie
Jaro, 27 january 2013
klęczeli i bezmyślnie śpiewali
wychodząc czynili znaki
pomazańcy
a w głowach widły
siekiery i złość
tylko Jezus żałował
już nie modlił się na wyschniętym krzyżu
Jaro, 26 january 2013
ciemnowłosa dziewczyna przyniosła wodę
jej twarz na chwilę przysłoniła gwarną madrycką ulicę
powróciły wspomnienia znad Driny
tam kobiety były ładniejsze
a podwładni śpiewali
raz dwa trzy
czego nie wymyślił Dante
to wymyśli Ante
raz dwa trzy
do wioski weszli nad ranem
za wzgórzami niebo błyszczało gwiazdami
a powietrze było rześko wymieszane z zimną mgłą
spadała z urwisk do ciemnej rzeki
plastyczny krajobraz wart zapamiętania
psy nie szczekały
ogłupiałe od woni cieczki
którą pomazali buty
w nocy zwiadowcy oznaczyli kredą chaty
teraz we śnie
wyjmowali szczury ze śmierdzących gniazd
mogli wyjechać
każdy kozojeb chował paszport pod gnojem
nieświadomie wybrali spotkanie z Ante
przywódcę sprawnie przybili do cerkiewnych drzwi
nawet nie wrzeszczał
do czasu
kiedy rzeźnickim nożem rozpruli brzuch i wpuścili żaby
rozgrzane w jelitach
zawsze próbują gdzieś wpełznąć szukając chłodu
nazwał go francuskim krzykaczem
reszcie kamratów zwyczajnie odcięto łby
a brodate żuchwy przybito obok ukrzyżowanego
powiedział
taki dla nich odpoczynek
w wyschniętym wietrze obrócą się w pył
przyszedł czas na „cichą śmierć”
zawsze krzywił się kiedy słyszał
że jest cicha
była chrzęstem łamanych czaszek i kręgów
pod uderzeniami drewnianego młota
miłosierna dla dzieci
ale ich matki zawsze wyją
charczały z szoku i bólu
pełnymi piersiami zza przekreślonych krzyży
które zdzierali z nich razem z ubraniem
to było mleko
które mieszało się z krwią i wodą
zabijane piękno
które pokrywał mrok rzeki
żeby nie mogły już płodzić
głowy i trupy są dziwnie ciężkie
wystarczą kosze wydłubanych oczu na rozstajach dróg
i czerwień Driny na tle zachodzącego słońca
tam zostaną tylko psy
które dojedzą resztki
cicho śpiewali
raz dwa trzy
czego nie wymyślił Dante
to wymyśli Ante
raz dwa trzy zginiesz ty
parę kilometrów dalej była muzułmańska wioska
ciemnowłosa kelnerka pomyślała
przystojny
ale jakiś rozmarzony
może poeta
nie wiedziała
że w innym czasie i przestrzeni
patrzyłaby prosto w piwne oczy śmierci
a teraz dostała kilka euro napiwku
Jaro, 26 january 2013
poczuł jej oddech
gorący
drgał w roztopionym powietrzu
poczuł jej łzy
na skórze
kiedy spłynęły w dół
z dodatkiem mięty
w piwnych źrenicach
w trzepocie ptasich skrzydeł
który przełamał dźwięk wielkich fal
w błogim lenistwie polizała znowu
jeszcze goręcej
skaczące iskry
zmieniały barwę w ciemniejszą
by błyszczał
i tęsknił przez kolejny rok
tylko za nią
która światło zastępuje dotykiem
Jaro, 26 january 2013
Na co dzień był jak łódź podwodna,
skryta w głębinach czekając na wynurzenie.
To i tak zawsze oznacza morską wodę na czole
i kołysanie, czyli zmiany, do tego nie bez wysiłku.
Wszystko przez gotycką dziwkę w czerwonych majtkach,
bez których nie potrafił oddychać świeżym powietrzem.
Zakochanie zawsze przychodzi nierozumnie,
bez ostrzeżenia włazi pod skórę swobodnym dreszczem.
Irytujący dla otoczenia wrzód na mózgu faceta,
który gada o sercu i duszy.
No i te rozwalające kwiaty, które wyrzucała do śmieci,
jak tylko wyszedł.
Wydaje się, że zderzenie materializmu i romantyzmu ma zawsze jeden koniec.
Tak naprawdę ma dwa - jak zwykły, prosty kij.
On w zanurzeniu zmarnuje życie, będzie lubił rzeczy związane z marynarką, takie jak klapy i kołnierze oraz statki nabijane w butelki.Ona za niedługo stwierdzi, że już jest za późno.
Martwa od zawsze, z wyrytym przez ostry makijaż
życiorysem na pomarszczonej twarzy.
Można się uśmiać, ale to ciągle nieprzegadany temat.
Wystarczy się lekko zanurzyć.
Jaro, 26 january 2013
może wcale nie uwierzysz, że był słabym mówcą.
w knajpie owszem, wypalał paczkę papierosów
(wtedy było można) i napędzany whisky walił w przestrzeń.
rysował słowną kredką najpierw proste,
a potem przyczynowo krzywe uśmiechy.
kończyli w zwyczajowej zadumie z głowami na stołach.
ranek witał z miną zbitego psa,
który już nie potrafi zaszczekać.
z rosnącym dniem prosił o litość.
łykał kapsułki ukojenia. wszystko bez sensu,
całkowita hibernacja z milczeniem w dole,
zwyczajna niepewność.
mimo wszystko, ci którzy go znali,
zawsze przystają i zapalają światełko.
wciąż mają jego rysunki.
Jaro, 24 january 2013
tak już czas
powiedział bezbarwny głos
odłożył słuchawkę
skierował kroki do centrum miasta
widział białego konia najwyższego
prowadził go po jasnej ścieżce
wśród tłumu zajętego codziennością
w nieznośnym upale biała koszula lepiła się do ciała
na krótko przywołała realność chwili
myśli o najbliższych wyświetlały przyśpieszony film
ale znów zobaczył białego konia
jego ciemne oczy wskazywały drogę
przybył jako zemsta
dojrzały owoc nienawiści
kształtowany i pielęgnowany od dziecka
by wybuchnąć lśnieniem i zrodzić ból
w sercu odwiecznego wroga
który dziś przybrał medialną maskę
umazany w szczątki niemowlęcia
w kantorze z diamentami
w pozornie odległej antwerpii
ojciec żegnał syna przed podróżą
potrzeba jest zawsze matką…
teraz kupią nasz wykrywacz
jak Bóg da
odparł bezbarwnym głosem syn