Yaro, 16 november 2014
przed ladą staję nagi
kasuję wino polopirynę na kolejny dzień
uderzam w ścianę pięścią i nogą
murem za mną stoją
wylatuje z klubu za egzotyczny strój
w głowie myśl co ja robię boże mój
ubiorę się dla ciebie w pewien sens
słowa suną asfaltem jak cień
przy drzewie oddaje się toalecie
grzech goni grzech przegania mnie stróż
mam nóż macham przed twarzą mu
mam tatuaż specjalny
ostry jak pies uciekam w sen nierealny
Yaro, 16 november 2014
gdy wyschnął łzy na policzkach
w oczodołach dotknę do dna
każda przeliczona chwila
wciśnięta głęboko w regały
wspomnieniem odbija się od parapetów
zmoczonych chusteczek nie wyciskaj
mój ból twoim bólem
gdy nic na śniadanie
ściska od środka emocji zmiłowanie
uśmiech twój pomaga zapomnieć głód
przeżytych kilka lat już wystarczy
nie mogę się skupić gdy twarde życia skały
kuję od małego nie widzę zmiany
wytrwać do końca cztery pory co roku
Yaro, 15 november 2014
wyciskam z życia chwile najmilsze
idę ulicą oddycham swobodnie
tydzień zajęty idę napięty
obcisłe spodnie mijam dziewczyny
radosne ich miny po egzaminie
w pubie koledzy
degustacja do rana świeże niepasteryzowane lane
zostałbym jeszcze przy korycie
w kieszeni pomięty banknot starczy na taryfę
wychodzę z siebie nie poznaję ulicy
neony przygasły przyciemniony blask latarni
sterczą na rogu nie dziewice
coś do mnie szepczą
nie ma siły odpowiedzieć
wsiadam w tramwaj czerwony jak cegła
jak legitymacja z leninem
kanar podchodzi ja skasowany
wysiadam na przystanku bez dna
dalej ulica mnie pcha w objęcia żony
Yaro, 15 november 2014
o dzień
o dzień się potykam
potykam się
słów mgławice
na chorym horyzoncie
nie wiem gdzie mieszkam
pod czaszka dym
pożycz chociaż szczęścia
droga mi droga ty
kręte myśli się śnią
Yaro, 15 november 2014
podły człowiek w pięknym świecie
świat czy człowiek przepadnie
we własnej sieci pajęczego zła
pragnienia ogromne podziały na lepszych gorszych
ropa parę groszy wojny przecież nic się nie stało
milion zabitych w tą czy w tą wpiszemy w statystyki
jakie masz ładne oczy ale ładniejsze są diamenty
tania żółta siła robocza praca za grosza
"małe raczki wśród zabawek lecz nie po to by się bawić"
człowiek schodzi nisko na psie pola
liże zło do kolan
prosi diabła o więcej topi się w życia wanience
Yaro, 15 november 2014
po nocy dzień jak sen
niebo gwiazdami iskrzy
gdzie księżyc łajza
gdzie się włóczy
ma chrapkę na asteroidę
pozna ją dokładnie
gdy na niego wpadnie
ciał niebieskich zderzenie
posypią się nowe mniejsze meteorki
spadną na ziemię małe metalowe
w końcu ich dzieci
przyniosą panikę i zamęt
człowiek w końcu narobi w pory
Yaro, 14 november 2014
każdą łzę ważę na szalach
mierzę ile jest warta
w życiu pełnym barw
kolorowych szkiełek
nieoczekiwanych chwil
karmię się spojrzeniami
cichych ciepłych pasteli
cieszy
twoja obecność i głos
jak nucisz melodię która nie ma refrenu
łapię wiatr w dłonie chowam do kieszeni
kawałek chleba
wojna między kalką a papierem
z kałamarza wylewam atrament
na parapet wydłubuję nasiona
zwariowane dni w obecności szumów hałasu
w głowie głosy
zniekształcone myśli obrazy
schizofrenia teorie spiskowe
Yaro, 14 november 2014
dzień beznadziejny szary byle jaki
ciągnie chłodem przez otwarte drzwi do chaty
liście pokryte zgnilizną
ciemne jak obślizłe szmaty
pejzaż niekolorowy
czarno biały jak film w starym kinie
staw zaśmiecony pełen wody i worków pławnych
linia brzegowa równa linii bocznej karpia we święta
na stole herbata ostygnięta
idą herody dłoń wyciągnięta
w kieszeni pustka przeciąg
kolęda hej kolęda wczoraj
szaro nienormalnie
ubrany szary idę po ciebie
po domu chodzisz w getrach wszytko wyciśnięte
nam patrzeć na piękno kobiecego wyciśnięcia jak pestka w wiśni
pragnąłem tego pięknego bo dziś na szaro
pojedziemy z ta gitarą po strunach prosto do raju
dziś szaro
nie opowiadaj w telewizorze afrykańskie ciepełko
Yaro, 12 november 2014
odeszłaś bezgwiezdne niebo nade mną
księżycową nocą
pożegnałaś wspólne chwile
serce na pół złamane
skulone słabe pogrzebałem
zasypałem piachem
rozszczepione szczęścia
włóczą się po zimnym stromym kosmosie
marzenia
nad jeziora brzegiem mały dom
sam w swojej głowie
siedzę przy tafli wody puszczam kaczki
w dłoni czerwony krwisty kamień
już zapomniałem
idę stąd ale dokąd na dworze ziąb
kolejny papieros tłumi myśli
uspokaja koi drżenie rąk
a drżały jak kurwie cycki
okłamany
spopielała dusza jak żar
czas uleczy rany
ile trzeba dni ile lat
jak kochać to cały świat
zburzyłaś mur
budowałem cegła po cegle
kochałem miałem nadzieję
w kieszeni wiarę
umarłem na kilka lat
w oczach niewiadomy strach
kilka listów w skrzynce
w pustych kopertach słowa
już ich nie rozumiem
zapomniany okłamany
straciłem zaufanie
nadejdzie chwila mam wiarę
po latach spotkają się nasze dłonie
złączone spojrzenia nieoderwane
przyznasz rację
za późno na kontemplację