smokjerzy, 19 marca 2019
pewnego razu
w marcową środę albo czwartkowy czerwiec
aleksander poczuł się gotowy na wszystko
także na sporządzenie rzetelnego rachunku sumienia
z okresu od początku pamięci
do teraz
uczciwie pododawał noce do dni
zdarzenia do zdarzeń
nie pomijając nawet takich szczegółów
jak pierwsze polowanie na muchy
czy radość na sprowokowany widok majtek pani przedszkolanki
która w tysiąc dziewięćset którymś usiadła na podstawione i zbyt małe
krzesło z nadłamaną nogą
liczył w poprzek i wzdłuż z góry w dół i odwrotnie
od tyłu od środka na ukos w nawiasie i bez
mimo to
wynik dodawania wychodził zawsze ten sam
człowiek ujemny
co z początku aleksandra bardzo zmartwiło
lecz nie na długo
bo nagle mocno walnął się w czoło głęboko odetchnął
i palcem w powietrzu napisał
zero byłoby gorsze
po czym z nową energią zajął się gromadzeniem
wartości ujemnych i dodatnich
w bliskim sąsiedztwie zdeterminowanej butelki
dodatek111, 19 marca 2019
bez zbędnych uczuć myśli podniet
przeklęci w swej próżności
patrzymy się na zimy zbrodnie
chroniąc przygasły w sercu ogień
wiemy że czas nas pomści
gdy widać w dali złote błyski
na zbrojach hufców słońca
to dzień rokoszu coraz bliższy
a ciepła z zimnem już potyczki
zwiastują wiosny orszak
idzie błękitnym szlakiem nieba
zapach zwycięstwa niesie
wkrótce zielenią zacznie przemarsz
a mróz nie będzie ziemi nękał
kratą lodowych więzień
i jak co roku poczujemy
magiczny dotyk wiosny
kwiaty ozdobią szare krzewy
przykryją każdy skrawek ziemi
ten czas nas znowu olśni
Marek Gajowniczek, 18 marca 2019
Tramwaj miał numer sześćdziesiąt jeden.
Przystanek - Oktoberplein.
Przed bankiem stało rowerów siedem.
Rozumiesz? - Nicht! Nicht verstehen!
Szła o poranku akurat z banku.
Okropnie się przeraziła.
Stał na przeciwko. Krew na przystanku.
Nikomu nic nie zrobiłam!
On - może Ali... i Boga chwali.
Zawahał się i wsiadł w Clio.
I świat się przez to nam nie zawalił.
Nie uwierzycie? Tak było!
Recht - znaczy prawo. Nie jest zabawą
w Utrechcie życie cywili.
Ktoś od rowerów, będąc u steru.
Utrecht z Ulsterem pomylił.
drachma, 18 marca 2019
Ameryko od przyjezdnych emigrantów,
szumowin z Azji, Europy i Afryki, sen nocy
letniej śnisz o złotym eldorado. Radosnym
przeżywaniem orgazmu za orgazmem wtulasz się
co noc w puklerz szczęścia. Król z Memphis,
boski Elvis wygrany na loterii stanowej,
śpi w twoim łóżku, zefirek porannej bryzy
i rośnie brzuszek.
Z przedmieścia popłyniesz do centrum,
przy odrobinie szczęścia spłacisz dom hipoteczny,
samochód i żonę hipoteczną wraz z dziećmi.
Ja też wierzę, że nie potłukę kantu dupy
o ucho Van Gogha i skapnie mi coś z tortu.
A przecież ktoś musi, by inny ktoś nie potłukł,
może wyniknie jakaś korzyść?
Zapatrzony w srebrną wodę i białe jej brzegi
płynę pod prąd.
W białych żaglach powiek rybitwy śnią
gwieździstą noc nad Rodanem, dwa dni przed
śmiercią. Marzę po cichu o odległej, zielonej
krainie skąpanej we wschodzącym słońcu.
Śmierci w wigwamach miało nie być -
wyszeptał wielki szaman spod mostu, nim
pijany w sztok padł na tekturę obok mnie.
Niekoniecznie tak samo, jak te wszystkie
gnojki z telewizyjnych programów muzycznych,
od kultury hip-hopu, skreczujących Dj'ów,
z Beat box-u MC, skręcających blanty.
„biały miś, biały murzyn - biały miś, dziś“
Płyną kanałami Amsterdamu, bełkoczą o bitach
i magazynie LAIF ze strefy Ground Zero.
Lub „Ground Zero - A Tribute to America“,
oglądając zdjęcia z muzeum fotografii,
ten prawy kobiecy but, w dalszej części
rumowisko. To nowy świat, z pewnością nie Borneo.
Prawdopodobnie Warszawa,
w której co drugi jest magistrem filozofii
i znawcą literatury. Ontologii spraw wzniosłych,
liczykrupą doczesnym.
A przecież nigdy nie było mojej osoby,
halucynacje śnią mi to i owo w malarstwie.
Nikt tu nie chce obrazków kupować, raz na rok tylko,
na co dzień podpierają galeryjne kąty.
Klęczą w kącie bez odpuszczenia,
idą w przeznaczenie. Dwa dni przed śmiercią
„Gwieździsta noc nad Rodanem“,
niegdysiejsze ucho, o które jednak potłukłem
kant własnej dupy, wierząc w amerykański sen,
sen spełniany.
drachma, 18 marca 2019
gdy pan Hitler
przybył w marcu do Wiednia
we wszystkich katolickich kościołach
biły dzwony a tłum
wznosił radosne Te Deum
(jakże często po zwycięstwie czyniony)
gdzieniegdzie tylko rozbrzmiewało
ciche błagalne Miserere
ale to były miodowe miesiące
nie przyszło jeszcze otrzeźwienie
na dziesiątki tysięcy
rozentuzjazmowanych wiedeńczyków
oklaskujących na Heldenplatz
płomiennego mówcę
on godzinami ćwiczył
przed lustrem w ustronnym miejscu
gesty mimikę błysk w oku
tembr głosu mowy
płynie w nas wspólna krew
niczym burza buzuje wiosenne
przebudzenie
pośród flag i proporców
aplauz sięgał zenitu burza okrzyków
aż ciarki przechodziły po plecach
po pierwszych akordach
ostatniego przeboju wirtuoza
batuty
w bocznych równoległych ulicach
stoją samochody
pogotowia ratunkowego
aby nieść pomoc mdlejącym
oni zasilą szeregi ochronne
trupich główek strażniczych
warty w obozach koncentracyjnych
ludzie będą bić brawo i gwizdać
przed bramą wejściową
do kręgów piekieł
gdy zaczną zwozić degeneratów
cały ten element aspołeczny
ucząc pracy która czyni
wolnym
sam53, 17 marca 2019
piąta a już w dzień przebrana noc
i sen wyszedł sam spod powiek
słońce cicho jak co rano
delikatnie ściany skrobie
patrz i marzec - w jedną chwilę
przeszedł jak listonosz we śnie
rozespanych myśli tyle
i marzenia - nic się nie chce
wtul się we mnie zanim wstaniesz
i pocałuj - jeszcze wcześnie
lubię kochać się nad ranem
wpisz się we mnie dzisiaj wierszem
Marek Gajowniczek, 17 marca 2019
Nic dwa razy się nie zdarza,
lecz przez skromniutkie podwyżki
folwark nie ma gospodarza.
Partia dostaje zadyszki.
Obejrzałem dzisiaj rano
powtarzane wystąpienia.
Nieudolnie skopiowano
zapewnienia bez sumienia.
Nie ma dwóch tych samych banków.
Jednakowych interesów.
Nikt jednopłciowych kochanków
nie mianuje na prezesów.
Nie wywyższa na burmistrza
na zastępcę i na Vice-
co najwyżej taki bystrzak
zamiatać może ulicę.
Kto Stolicę lekceważy,
że to miasto nic nie znaczy -
na lawetę miejskich straży
nich zabiera kuper kaczy!
Bez cenzurki, bez dyplomu,
po wichurach i porębie,
ludzie wolą siedzieć w domu.
Dość już mają mocnych w gębie!
Sztelak Marcin, 16 marca 2019
Cała usiana resztkami modlitw,
wcześniej rosły, lecz deszcze
zgasiły ognie. Ofiarne.
Ostatni baranek utknął w błocie,
w którym zasiano czas. Wydał
nową drogę, ale nie było nikogo
do krzyżowania.
Las skazano na papier, skrybowie
skrzętnie zbilansowali porażki
i echa wcześniejszych porażek.
Ostatni sprawiedliwy odszedł,
nie doczekawszy anioła.
Zresztą miasta dawno spłonęły,
chociaż bezgrzeszne.
Jednak zabrakło słowa
w słowotoku.
Znów nastała cisza – na początku.
Regulamin | Polityka prywatności
Copyright © 2010 truml.com, korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu.