Colett

Colett, 1 listopada 2024

porozumienie

porozumienie w poszumie wiatru,
pośród listowia feeria kolorów
odznacza inność znaków zodiaku
jak pory roku

gdzieś pod nogami szelestem liści
dnia opowieści snują się sennie
spadły kasztany, splątały myśli
już mniej codzienne

czerń w cień odchodzi, brązem czaruje,
szarość podkreśla kolor twych oczu
uśmiech na zdjęciu, tęsknota w tłumie
w odgłosie kroków

cofnąć wskazówki – broni logika,
zasad wpajanych z owsianką rano
w czułych ramionach dziadka wspominam
niepokonaną,

***
otwieram oczy, nadchodzi nowe
by, co bezcenne, trwało przez chwilę,
dziś postanawiam – odziane słowem
sfrunie motylem


liczba komentarzy: 0 | punkty: 3 | szczegóły

Colett

Colett, 1 listopada 2024

do granic smutku

do granic smutku tam gdzie żal bezbrzeżny
dopływam łodzią z dnem tak poszarpanym
przez ostrza w granit przyodzianych wieżyc
żal śląc w nieznany

ciszą wypełniam chaos o poranku
płacz jeszcze dławiąc gdy patrzę na zdjęcie
twego spokoju broniąc niczym flanków
przed ich przejęciem

o słowach które dawno nie wybrzmiały
a przecież mogły między matką-córką
dziś czasu brakło - zegar z kukułkami
wydźwięczał krótko

gdzieś na granicy między światłem - mrokiem
w chwili wyłącznie dla jednych wybranej
odkrywam prawdę w tym co tak mi drogie
goją się rany

12.10.2021


liczba komentarzy: 0 | punkty: 3 | szczegóły

AS

AS, 1 listopada 2024

R.I.P.

miałaś uśmiech kolorowy

cała byłaś kolorowa
miałaś w oczach piękną tęczę
najdziwniejszych spojrzeń w oczy

dzisiaj skrzydła mrok roztoczył

śpisz jak kamień w śnie bez końca
bez pamięci
i bez światła

śpij kochana
trzeba czasu
żebym mrok spojrzeniem spętał
zza mgły dostrzegł barwy piękna

i żebym je zapamiętał


liczba komentarzy: 0 | punkty: 2 | szczegóły

Marek Gajowniczek

Marek Gajowniczek, 31 października 2024

Naga prawda

Obiecując - lepiej, wiecej
można umyć brudne ręce
i przeczekać cztery lata
strasząc ludzi końcem świata.
.
Umiejętna polityka
wie jak problemów unikać,
zwłaszcza kiedy ma prawników
za swych wiernych popleczników
a także poparcie wrogów
na światowej wojny progu.
.
Wtedy wesoła ferajna,
chociaż jest totalitarna
uśmiech losu ma wesoły
nim ktoś krzyknie:
Król jest goły
i bezwstydem się odnosi.
.
Nie zakryje, Nie przeprosi
i na wszystko się wypina
twierdząc, że to bajka, kpina
fikcja jak znane nam baśnie.
A może to twój kraj właśnie?


liczba komentarzy: 0 | punkty: 0 | szczegóły

Marek Gajowniczek

Marek Gajowniczek, 31 października 2024

Sobie a muzom

Ja się nie chwalę tym, że mam talent
do złego i do dobrego.
Będę, gdy trzeba trudnym rywalem.
Darczyńcą - nie dla kazdego.
.
Miewam humory i gorzkie żale
przed ścianą wysokich brzegów.
i rzucam wieńce w wysokie fale
wciąż żeglujących kolegów.
.
A koleżanki słowem uwodzę
wciąż proponując snów dublet,
stojąc na miedzy na jednej nodze
i będąc strachem na wróble.
.
Chocholi żywot ma me sumienie
przy pustelniczej powadze
nadziei: kiedyś może się zmienię,
nawet gdy nic nie poradzę.
.
Trudne jest dzisiaj samospełnienie
przy ciągłej niepoprawności,
gdy świat na wszystko ma już baczenie.
Jest groźny, gdy się zezłości.
.
Więc siedzę w ciszy przyciasnej niszy,
nie chcąc się na nic porywać,
ale zło słyszy kto ciężko dyszy
i chce go z rynku wykiwać.
.
Śmiech nie jest grzechem.
Odpowiem śmiechem
w swym oknie wybitym gruzom
i niech się głośnym odbije echem
krytyki sobie a muzom.


liczba komentarzy: 0 | punkty: 0 | szczegóły

sam53

sam53, 31 października 2024

czas śmierci

żebyś nie wychodził z ramy
został drzewem jak na obrazie
pośród jesiennych świtów i zmierzchów
w tle zamglonego nieba

gdybyś listopadowym powietrzem
okrył wilgotne bure liście
resztki mchu pod wyleniałą leszczyną
czy półmartwe korzenie i karpy

gdybyś słyszał rozmowy pająków
pilnujących sieci w jałowcach
usłyszałbyś szept dawnego lasu
a może jęk chwilę po upadku


liczba komentarzy: 0 | punkty: 0 | szczegóły

Marek Gajowniczek

Marek Gajowniczek, 31 października 2024

Rodzinami ruszajmy na cmentarz!

Blisko - daleko pojazdów rzeką,
wezbranym ludzkim potokiem
marszami ruszą,
sercem i Duszą
nie godząc z losów wyrokiem
.
By Polska cała, gdy milczeć miała,
zdecydowanie nie chciała
patrzeć z ukosa, goła i bosa
na wszystko, co się dzieje
Pierwszego wstała, w torby zabrała,
co nie zdążyła przejeść
.
Wiele nie miała. Wszystko oddała
by innym w potrzebie pomóc
Głodna i chuda czarnego luda
wpuściła do swego domu
Cicha w ferworze już się nie może
nawet pożalić nikomu
.
Za przyszłość marną ma wojny ziarno
i skrytych modlitw milczenie.
Jej rozpacz czarną obcy przygrną
w swym buforowym skansenie
i miną wieki aż w biblioteki
powróci dawne myślenie

Wtedy banita wiersz ten przeczyta
i dzieciom każe pamiętać.
Będą się skrawka nadziei chwytać
sprzątając mogiły w Święta,
be są! - Czuwają i Ducha mają!
Listopad Go budzić umie
w zamierzchłych sztukach łatwo odszuka
tę strofę w sztucznym rozumie.

O wyższości sztuczności
snują liczne prognozy.
chociaż chcesz, ich nie spamiętasz!
Mimo grozy mogości i nieproszonych gości
z rodzinami ruszajmy na cmentarz!


liczba komentarzy: 0 | punkty: 0 | szczegóły

Arsis

Arsis, 31 października 2024

Dudinka. Beton i stal

Wiesz, jestem. Jestem tutaj. Jestem tutaj wciąż. I jestem tym jestestwem szarym. Tym deszczem
i mgłą. I jestem tą rdzą wżartą głęboko w każdy zakamarek stalowej tkanki.

Te okna. Martwe oczy.
Umarłe bloki.
Czarne spojrzenia wielkich betonowych gmaszysk,
w których jęczy jedynie lodowaty wiatr.
W przeciągach. W tych gwizdach trzask drzwi bez klucza. Ktoś tu był.

Albo, ktoś tu był, nie przychodząc wcale. A więc…

Szara kołdra kłębi się i przesuwa
w tym swoim
nieustannym przesuwaniu.
W tym milczeniu.
W tej szumiącej, piskliwej ciszy.
W tym potoku płynącej w uszach krwi.

W tej wzburzonej gorączką transowej podróży donikąd.

(strasznie dużo tego „w tym, w tej...”)

Poruszają ustami, takimi obrzmiałymi i sinymi.
Poruszają. I mówią coś. Mówią do mnie i do niczego. Albowiem mówią… Mój nieżywy ojciec
poruszał takimi ustami we śnie. Mówił do mnie w milczeniu i ciszy. W tej szumiącej ciszy
płynącego czasu. W tej kaskadzie deszczowej otchłani, tam i nigdzie. I znowu, gdzie indziej.

Flotylle mgieł
opływają wielki masyw wyobraźni.

Pojawiają się i znikają
kłębowiska rur.
Na pustych placach.
Na opuszczonych placach.

Na samotnych…

Wiatr porusza rytmicznie
skrzypiącą huśtawką. Zgrzyty i piski…

Poruszane niczyją ręką chrzęszczące łańcuchy. Na drewnianym krzesełku wtulona w oparcie
pustka. I znowu. I wciąż.
Rozkołysane. Popychane. W zależności od porywów i kierunku.
W równym tempie. W nierównym… W nic. W NIC. W ABSOLUTNE NIC...

W tę i we w tę. W tę i we w tę.

W TĘ I WE W TĘ. W TĘ I WE W TĘ.
W TĘ I WE W TĘ. W TĘ I WE W TĘ.

W TĘ I WE W TĘ. W TĘ I WE W TĘ.
W TĘ I WE W TĘ. W TĘ I WE W TĘ.
W TĘ I WE W TĘ.

W TĘ I WE W TĘ. W TĘ I WE W TĘ.
W TĘ I WE W TĘ. W TĘ I WE W TĘ.

W TĘ I WE W TĘ.

W TĘ I WE W TĘ.
W TĘ I WE W TĘ.
W TĘ I WE W TĘ. W TĘ I WE W TĘ.

W TĘ I WE W TĘ. W TĘ I WE W TĘ. W TĘ I WE W TĘ. W TĘ I WE W TĘ. W TĘ I WE W TĘ.

W.. T Ę… I… W E... W... T Ę.
W.. T Ę… I… W E... W... T Ę.

W.. T Ę… I… W E... W... T Ę. W.. T Ę… I… W E... W... T Ę.

W.. T Ę… I… W E... W... T Ę. W.. T Ę… I… W E... W... T Ę. W.. T Ę… I… W E... W... T Ę...

Rury donikąd. Plątawisko rur. Plątanina martwego krwiobiegu. Martwa arteria. Resztki. Resztki… RESZTKI…

R E S Z T K I.

...R E S Z T K I…

Strupiałe, zeskorupiałe, skorodowane…

Ciągnące się w niewidzialność całe procesje stali.
Ażurowe, portowe dźwigi.
Żelazne drzewa. Pusta przestrzeń.

Widma o nieustalonych rysach twarzy przezroczystym wymiarem wkraczają w niewidzialność…

Są. I nie są. Nie ma ich. Ale znowu są.. Tutaj i gdzie indziej. I są gdzie indziej. I są…

W oknach łopoczą jakieś płachty,
jakieś resztki
dawnej egzystencji.

W szarych ścianach, na których wykruszony tynk odsłania czerwone cegły.

A więc w czarnych oczodołach absolutnej martwoty.

W skostniałym absolucie nieistnienia. Jest. I obserwuje. I patrzy.
Ja-on. Albo ono. Albo coś zupełnie innego. Przyczajone za framugą okna. Tego albo innego.
Albo znowu jeszcze innego…

Jest. I obserwuje czujnie.

On. On-ja albo ono przykucnięte
pod parapetem
z pstrokatego lastryko.

Jest i patrzy. I patrzy się okiem
smutniejszym niż mgielna otchłań lodowatego deszczu.

I jest. Albo nigdy go nie było. Go. Albo jego. Albo tego…

I jest we mnie drugim ja.
I jest we mnie.
I mnoży się we mnie pod postacią drgających,elementarnych cząstek substancji czasu.

I wszystko we mnie migocze,
mży jak te kropelki
o zapachu soli.
Idące od morza
cząsteczki szalejącej ciszy.

I przeciska się przez meandry mojego mózgu
chrzęst kotwicowisk na granicy słyszalności,
i plusk kołyszących się oceanicznych statków.

Poznaczone brunatnymi
smugami
obłe cielska.

Wilgotne...

Zatarte napisy.
Pozacierane
symbole i znaki.

Nie ma nic.

Pomiędzy zwisającymi kablami,
między pozrywanymi neuronami, pościerane połacie burt.
Relingi, które ściskały niegdyś marynarskie dłonie.
Teraz w kaskadzie snu, w natłoku pustki i beznadziejnego oczekiwania na nic.

Na absolutne NIC…

Jesteś tu?
Ja tu
jestem.

I czekam.

Czekam na choćby ciche twoje westchnienie.
Na stukot twoich kroków
po betonowym nabrzeżu,
po którym rozbijają się zagubione fale.

I oddechy przeogromnie.
Szelesty i szumy. Obce. Nie twoje.

Wiesz, ja jestem tutaj. Jestem podczas podróży jakiejś nigdy nie odbytej.

Podróży, której tak naprawdę nie ma i nigdy nie było. A której jest tylko mgliste wyobrażenie.

Ocieram się o martwe kamienie,
betonowe mury, donice
pełne zwiędniętych liści…

Schody przede mną, za mną.
Skręcające. Idące wyżej. Niżej. Idące po spirali. Labirynty nie wiadomo
do czego.

Korytarze donikąd…

Krople na twarzy. Na włosach…
Deszcz kapiący z dachów.
Spływający po gzymsach.
Po słupach ulicznych latarni…

W kałużach niebo.
Szara powłoka. Skłębiona.

Poskręcana od jakiegoś
wewnętrznego ruchu
poszarpana, podarta powłoka.

Wirujące centrum NICZEGO.

Daleko stąd do czegokolwiek. Do ciebie.

(Włodzimierz Zastawniak, 2024-10-31)

***

https://www.youtube.com/watch?v=9c5a41eFlGc


liczba komentarzy: 0 | punkty: 3 | szczegóły

Belamonte/Senograsta

Belamonte/Senograsta, 30 października 2024

Siła do śnienia życia - (koniec Tomu BEZCZASOWY RZEMIEŚLNIK)

Rozmowa na szczytach gór o miastach oczekiwniach
Każdy umysł sam z siebie (formy i treści podstawowe) i z podpowiedzi czasu i innych
ma oczekiwania
Wenecja - romans, wody, ucieczka z więzienia, chłód od morza
Ale pewniejsze, że gdzieś jest wodospad lub śniegi - ale z tym się wiąże
możliwość zasłabnięcia, zamarznięcia, zgubienia
ale i pokonania siebie
A jak tak, to zdobycia samicy, bytowania wiosny
Co jest pewne to szkielet życia, przybijanie gwoździ, drogi i mosty, wypróżnienia,
te na których ulokują się społeczności przyszłości

Wychodzisz ze świata cegieł w gąszcz i musisz zacząć budować szałasy
- tam i tam duchy ludzi, mrowisk - Królowa wiatru w lesie
ale i w mieście pod postacią modnej damy zachwyconej wierszem
jak tamta siłą
a obie wierszem i siłą

Do śnienia życia potrzeba obróbki materii na domy i pożywienia
- ale i znaczeń -
ładnego wyglądania róży na tle burzy
krzyków żurawi jako potwierdzeń zaświatów dla poety
Albo lwów na wzgórzach, które odpoczywają
gdy przejeżdżamy przez Polskę samochodem
Młode lwy, wolne, rycerze i damy, jak nie damy to też damy
Ruch mas jest czymś wzniosłym jak u Hugo, albo czymś szwejkowskim

Wszystko - spacery, psiaki, lwy - zniknie w kratce ścieku
I duchy przysiadające się do biesiadujących przy stolikach i te lwy
i te z Afryki
Te nasze moce utracone, życia wyśnione,
ale gdy szkielet jest mocny, praca, ona, dom, ora et labora
- to się będą urzeczywistniać znaczenia

A będzie co ma być, naturomechanokultura, czyli
podróżnicy na chybotliwych łódkach - ładujący baterie (jedzący),
kochający się (rozmawiający), uprawiający miłość fizyczną
(tarcie się o siebie, bieg aż do małej rozkosznej śmierci,
samobójstwo na rzecz śniącego się życia, somy)

Siła jest w nas i tylko my możemy zmienić swój świat,
swoje osadzenie w Ogromie,
wznosić szkielety (walka i wegetacja),
a na nich znaczenia bez znaczenia

Mały kuleczka piesek leci do Beatki puszystej na pieszczoty, sam z siebie,
podnosi wysoko łapki - to jest właśnie śnienie życia - a ja sobie myślę,
w parę godzin po - jak dobrze, że tam nie było Szwejka


liczba komentarzy: 0 | punkty: 1 | szczegóły

Marek Gajowniczek

Marek Gajowniczek, 29 października 2024

Iza

Dobrze Izie na Ibizie
przebierając w wizach
myśleć czy na dobre wyjdzie
będąc przeciw i za.

Póki jeszcze gra się toczy
w kraju o urzędy,
myśli że przejrzy na oczy
ważąc racje, względy.

Nieco trudniej jest w Warszawie
mieć poglądy chwiejne,
gdzie rozprawa po rozprawie,
szanse - beznadziejne.

Nie ma komu się podlizać.
Uśmiech widać wszędzie.
Machnie ręką na to Iza -
Co będzie - to będzie!

Wciąż najtrudniej być prorokiem
w swoim własnym domu.
Prosty błąd moze wyjść bokiem,
gdy zwycięży komuch.


liczba komentarzy: 0 | punkty: 0 | szczegóły


  10 - 30 - 100  





Zgłoś nadużycie

 


Regulamin | Polityka prywatności

Copyright © 2010 truml.com, korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu.


Opcja dostępna tylko dla użytkowników zalogowanych. zarejestruj się

Ta strona używa plików cookie w celu usprawnienia i ułatwienia dostępu do serwisu oraz prowadzenia danych statystycznych. Dalsze korzystanie z tej witryny oznacza akceptację tego stanu rzeczy.    Polityka Prywatności   
ROZUMIEM
1