Mariusz J., 7 października 2011
Nie pamietam by w lipcu padał deszcz
i wciąż spoglądając w lustro siłuję się z bogiem
wychodząc przez balkon zakładam ciemne okulary
by nie oglądać jak ludzie depczą sie po stopach
powiedzieli że ta "zmiana" może być końcem lata
jak również milczeniem przy niedzielnym schabowym
jedynkami w zeszytach u starszego syna
i ostatnia minutą przegranego meczu
nie prosiłem o niespokojną drzemkę córki
między badaniem OB a nieświeżym podwieczorkiem
i internetową lekturę na tematy nieporuszane przy piwie
za dwa tygodnie wyciągnę spodnie nienoszone od lat
ważne bym za miesiąc zapomniał o brydnych butach lekarzy
Mariusz J., 28 lipca 2010
Zza szkiełka wspominam pierwszy dzień wspólnej
samotności. zapach mebli oraz moje 38 i 9. odgłos stóp
na nagiej posadzce i płacz dziecka z żalem, że zbiera
się na wymioty. oszroniona szyba straszyła chłodem
miejskich ulic, a niepokój w oczach, z zapytaniem
"czy wszystko będzie dobrze", nie pozwalał dopić kawy.
a teraz prześwietlone wspomnienia bledną
za kroplami jesiennego deszczu.
twój oddech zaparował moje okulary.
Mariusz J., 27 lipca 2010
Na pierwszym miejscu zawsze jest rutyna
widoczna w oczach ludzi o twarzach Himilsbacha.
wczoraj byłem pacjentem oddziału patologii
dorastania, a dziś wiem jak pachnie skóra
niemowlęcia. zapatrzyłem się na odbicie w lustrze.
mam na twarzy więcej wiosen niż zim i podobieństwo
w postrzeganiu zmiennych warunkujących postępowanie.
wychodzę na zewnątrz. dozorczyni zamiata liście
w lewą stronę, a na szyldach reklamowych
litery tworzą niezrozumiałe kształty.
prześladują mnie parzyste numery linii autobusowych
i kobieta sprzedająca na rogu cytryny. zapach
ud nie pozwala za wcześnie zasnąć.
czy dlatego przez tyle lat wciąż zza okna
oglądam te same seriale?
darujcie sobie komentarze.
wiem że proces rozkładu przebiega bez zarzutu.
Mariusz J., 26 lipca 2010
Nie widać już wiejskich dróżek w twoim charakterze
pisma.
unikasz pytań o temperaturę ciała jakbyś prosiła
o miłość do eleganckich ubrań. uciekasz
przed psem burkiem, który pięć wiosen leży
zakopany za chałupą. tam gdzie jesteś
śnieg topnieje szybciej, a i zmarszczki na twarzy
nie dodają uroku. nie słyszysz gospodarza co z kurami
wstaje i dzwonów z najbliższego kościoła nasłuchuje.
czujesz się częścią skupiska bez twarzy i imion.
a tutaj
gdzie mieszkam zawsze możesz powiedzieć do mnie "mamo".
Mariusz J., 23 lipca 2010
wczoraj odwiedził mnie kuzyn z lublina. nie patrzył
z należytym szacunkiem na biust żony.
za oknem widać plakaty
z pryszczatymi mężczyznami. okłamują,
że nie ma kryzysu.
przecież sąsiadce spod ósemki umarła pelargonia.
mówili o tym w sklepie z porcelaną.
pani janina zbiera zapasy. dokarmia gołębie
tylko prawą ręką. przeczytała o diecie cud.
już dwa tygodnie nie była w kościele.
na południu leży śnieg, a po godzinie dwudziestej
bez wiedzy dziadków chłopcy obmacują koleżanki
po piętach. czasami tylko zbierają kapsle po śmietnikach.
w marcu zawsze jest tak samo.
dzisiaj mój kuzyn wrócił do lublina.
nie posprzątał po sobie.
Mariusz J., 22 lipca 2010
Łatwo jest pocierać się
policzkami, gdy po drugiej
stronie miasta wiatr przechyla gniazda.
ten marzec nie doda odwagi. zakopiemy
listy bez znaczków, by już nigdy nie pamiętać
nienaostrzonych noży. ogrzejemy dłonie
wystawiając do księżyca linie papilarne. bez śladów
zbrodni na opuszkach palców. wychodziliśmy
tymi drzwiami tysiące razy. za każdym
trząśnięciem pozostawialiśmy
w pustym pokoju kilka stopni ciepła. nikomu
nie było potrzebne podnoszenie
głosu i siebie z zakurzonej podłogi. spełniłem
wszystkie obietnice. pozwól odszukać
kolejne wyzwania.
Mariusz J., 21 lipca 2010
Na wszystkich balkonach świata zaobserwowano
ślady stóp nieznanych przechodniów.
anteny satelitarne wysyłają sygnał
informujący o zbiorowym morderstwie kaktusów.
przekaz medialny prowokuje do ucieczki pod stół.
dziwne wypadki zdarzają się raz na kilkanaście dni
w ustach polityków niewiadomej orientacji. wciąż
czytam o rozmiarze miseczki pogodynki, z kanału
„prawda”, schowanej do dolnej szuflady.
dawniej czerwoni bili czarnych,
zieloni wyglądali przez wizjery a biało-niebiescy
poupychani w piwnicach grali w karty.
teraz po ulicach nawet dzieci nie biegają.
muszę przestawić dekoder na „aldżazirę”
lubię do kolacji obejrzeć czarny humor.
Mariusz J., 20 lipca 2010
Teraz tylko codzienność inna od młodzieńczych ideałów.
makijaż spływający po twarzy ukochanej, praca bez profitów,
nudne seriale o życiu bohaterów o mimice klaunów.
a po godzinie dwudziestej trzeciej miłość
z czerwonym kółkiem w górnym rogu kiedy ona śpi obok.
nie warto wizualizować obrazów psujących sielankową wegetację.
tak bardzo chciałbym być żołnierzem, księdzem albo bohaterem kreskówki
zepsuli autorytety zbudowane z puzzli. nie bardzo wiem
dlaczego wybrał mnie świat niecnych uczynków.
teraz tylko istnienie dopóki nie nadejdzie ciemność.
przed snem najlepiej wypić lampkę wina.
Mariusz J., 19 lipca 2010
karmiłaś piersią tylko przez kilka dni, a nie uciekłem
do sąsiadki z naprzeciwka. nauczyłaś pokazywać język,
a plac zabaw na rogu nie był tajemnicą. przy tobie
wampiryzm energetyczny to wspólny rytuał. szkoda,
że telefon tak często milczy.
nasze uniesienia są klasycznym mezaliansem. w posagu
dostałem małą istotę i spłatę rozłożoną na raty. stymulujesz
przezprzełykowo cząstki, komórki i dwie elektrody w sercu.
chociaż sagi, które czytasz, zapełniają półki, to dobrze
codziennie kłaść się na ciepłym prześcieradle.
jeszcze kopiesz. a za kilka dni przemeblujesz pokój. uczę
się bajek, kradnąc książki od twojego starszego brata,
i robótek ręcznych składając łóżeczko. trzydziesty szósty
tydzień na odwyku. muszę poszukać w encyklopedii
słowa "tata".
Mariusz J., 16 lipca 2010
wola była częścią obrazów w głowie. startym kolanem,
twarzą bez numeru PESEL. dorośli mówili metaforami i czasami
zabierali w podróże na koniec świata z pustą wystawą sklepową.
gwiazdkę chciałem obchodzić kilka razy w roku. niekoniecznie
przed czarno-białym telewizorem z kanałami dla głuchoniemych.
ursynów mnie wychował. zapachem osiedli i przygodami z książek.
podwórkowa przemoc nauczyła słów z katalogu ironii i niedomówień.
wtedy przeskoczyłem najwięcej ogrodzeń. słuchając radia otwierałem drzwi
Huxleya. świat stał się dużo większy, kiedy koleżankom urosły piersi.
mokotów opisuję jako miejsce, którego nie rozumiem. stare drzewa
przypominają o braku włosów. kurz na meblach o rachunkach za życie.
juz dwie kobiety posługują się moim nazwiskiem. nie potrafię mieć
trzydziestu lat. trzeba zmienić adres zameldowania.
Regulamin | Polityka prywatności
Copyright © 2010 truml.com, korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu.