Nevly, 11 kwietnia 2014
pożółkła od nienawiści
jesteś jak ta firanka
zasłaniająca widok z okna
ufny w bliskość języków
popełniłem czeski błąd
to se nevrátí
za dużo palisz
Nevly, 11 kwietnia 2014
nie wiem jak to się mogło stać
wiersze pisane koślawą stalówką
łakomstwo skrzydeł pełne wersów
cichym rozmiarem piękna
ubrane w ptaki zanim pęknie horyzont
wypełniony słowami po brzegi
pełen spotkań na granicy lustra
usiłuję zgłębić uroki pozarzeczywiste
nieobojętny na na pół etatu
drwię sobie z dróg jakie pozostały do przejścia
spoglądam na niepokorne stopy
tęcza się pali na podłodze
samotność chowa głowę pod krzesłem
na wypadek czasu kiedy zaparują szyby w oknach
pod dywanem schowałem kilka kamieni
czytana ze zdjęć
patrzysz tak bardzo błękitem
twoje oczy mnie znają
na firmamencie nieba o spojrzeniu jutra
abstrakcyjna sfera o nieokreślonym promieniu
zatacza coraz szerzej
krąg któremu nie potrafię się oprzeć
zdominowany za zamkniętymi powiekami
tworzę obraz pamiętający nasze grzechy
na kamieniach ukrytych pod dywanem
wiersze rodzą się kiedy zechcą
rozbrykane_
wlatują przez komin pełne światłocieni
piękne i jedyne takie
niepowtarzalne rozbiegają się w różnych kierunkach
na szybach zaparowanych od ciebie
pisząc zbieżność perspektyw koślawą stalówką
kiedy jesteś jak one
nie wiem jak to się mogło stać
Nevly, 11 kwietnia 2014
dziś mam dzień dziecka
pobajam o niczym
kawa o świcie
papieros w blasku poranka
a potem mała jajeczniczka
tak tak
na boczku i z cebulą
ponoć śniadanko
to najważniejszy drink w ciągu dnia
tak daleko tak blisko
widokiem z okna
duszę zostawiam za tym wzgórzem
na jego zboczach
generalny remont myśli
w promieniach słońca
dojrzewam krótkodystansowo
wreszcie bezkres obrazów
jak tu zielono_
błogosławieni którzy się nie smucą
w oddali bocian
dziewiąty dwunasty_ może zdarzy się cud
i wszystko odmieni
...
a ty wciąż wracasz taka uparta
zatruwasz mi głowę
znów jesteś na odległość myśli
no dosyć już_ odejdź proszę
chcę odpocząć
pozwól
i nie dręcz_
dziś mam dzień dziecka
pobajam o niczym
Nevly, 10 kwietnia 2014
w średnim wieku pomiędzy być a mieć
o trzeciej nad ranem a może pięć po
zdarzają się jeszcze chwile
kiedy przeganiając kalkulacje
rozwiewamy wszelkie wątpliwości
spotykamy się poza ekranem
będąc bez dedykacji
znów gramy solo na dwa głosy
wtedy rzucasz się w moje ramiona
a ja głęboko bezsenny
dłonie zanurzam w tobie
udowadniając po raz kolejny
że wciąż nie musisz wątpić
...
wyciekasz kropla po kropli
nasz ogród nadal istnieje
to nie jest żadne deja vu
przenikamy dwoistość natury
potwierdzając swoją tożsamość
umawiamy się na kolejne pełnie księżyca
bez słów
Nevly, 9 kwietnia 2014
nie od razu rozświetlimy żyrandole
rozwiewając mroki
lęku ukrytego w zakamarkach
najpierw na granicy pragnień
posłuchamy jak grają zmysły
by wszystko co ukryte pomiędzy
zatańczyło zgodnie z ruchem wskazówek
wyobrażeniami zegara
o nocach przynoszących wyczekiwanie
szalone_
kiedy spełnią się wszechświaty
pożądanie wypije całą wodę
ze studni rozkoszy
oknem na ogród wyleje każdy świt
rozbłyśnie zbudowany z szeptów
żadną słoną kroplą
więcej nie spływając po policzku
wtedy poczujesz
że miłość to nie error
że tytuł istnieje naprawdę
Nevly, 9 kwietnia 2014
pewnej wiosny gdzieś zamiast nas
coś zostało uwięzione po ciemnej stronie światła
od końca do końca szukając początku
tańcząc w deszczu coś
zbudowało fosę w ogródku
czereśnie nie kwitły już tak pięknie
popierdując w zieloną trawę
coś o świadomości przemijania kwiatów
zabroniło kwitnąć czterolistnym
...
pamiętam
coś do mnie mówiłaś
to było całkiem przyjemne uczucie
coś o baśni prawie wewnętrznej
namacalnej jak twoje uda
pamiętasz
coś gorącego dotknęło twoich ramion
dłonie rozpalone na wzór słońca
majstrowały coś błądząc po mapie zauroczeń
obłędnie precyzyjne
wyznaczały azymut jednej drogi
na przekór nieprzychylnym wiatrom
grzało tak mocno
pogoda na jutro zwiastowała słuszność sensu
noce płonęły historią coś jak z bajki
i coś mi się tak wydaje
że obojgu było nam ciepło
masz coś takiego w sobie
że boże wszechmogący
grawitacja nie jest potrzebna
...
pewnej wiosny gdzieś zamiast nas
coś zostało uwięzione po ciemnej stronie światła
od końca do końca szukając początku
coś
wciąż czuję
Nevly, 9 kwietnia 2014
patrząc wzrokiem na trzy czwarte
wyłapuję zapis stołu
nie uciekniesz
banalnie_
smacznego kochanie było jak mantra
ze strachu przed myślami
chowam głos głęboko w gardle
stosownie do chwili o barwie milczenia
słuchając enjoy the silence
jesteś gdzieś
gdzieś tam gdzie majaczę bliżej ciebie
jedynie opuszkami palców
dotykasz obrazu który obracam oczami
każdej doby spalając się na stosie
na widok pustki cieknącej po ścianie
fotografie płaczą
tak niewiele czasmi trzeba
kiedy rodzi się zanikanie
...
miedzy expresso a kolejną czarną
rozsiewam się po kątach
kuźwa
przecież muszę się ogolić
na chwilę
zamknąłem oczy na krawędzi snu
chcę być tęczą ale mi nie wychodzi
bóg krytyk
radzi wybić dziurę w piersi
jak nakręcony
namawia do terapii drugiego wskrzeszenia
pozbawiony równowagi kolorów
rozchwianym krokiem po szarości poranka
wędruję pełen upośledzeń
starając się złapać pion światła
obecność_ nieobecność
przytułek dla wariatów
opluj mnie_ to nie boli
nie potrafię już bez ciebie
Nevly, 8 kwietnia 2014
brakuje wyborów
niedosytem
tak bardzo szukam chusteczek
w pustym domu samotność sprawia ból
lęk krok po kroku
w ślad za nim ślepy i czarny
jak kot uwikłany
w zatroskane dachowe wędrówki
oboje mamy coś wspólnego
z solą smutnych oczu
nasze łzy wylane prosto na liść
dojrzewają wraz z nim do końca
teraz buntują się bardziej na zachód
zmartwychwstaniem marzeń
manipulując puste odpowiedzi
to takie proste więc dlaczego
idąc za horyzontem nie potrafię patrzeć
czekam
zjadłem drugie śniadanie
bo przecież
muszę coś robić
rdzawe zasady przestały obowiązywać
kilka pięknych obrazów
widzianych przez zaparowane oczy
gdy pomyślę że znów mogłabyś
...
nigdzie nie wyjeżdżaj
nie pytaj gdzie być musisz
nawet nie podawaj mi ręki
o nadmiarze nie wiem zbyt wiele
nie pytaj_ wybacz_ proszę
wróć
za wszystko wystarczą usta
Nevly, 8 kwietnia 2014
mówili że to wariatka
kwiat malwy i modlitwa kolorami jesieni
naturalna prawda istnienia
która potrafi obłaskawiać kamienie
miała na imię Bóg
błękitem pełna ptaków
nie potrafiłem jej się oprzeć
tkając bliskość oknami na północ
nawlekała korale blaskiem poranków
nocne wędrówki bezdenna toń
pamiętam pierwszy pocałunek
patrząc mówiłaś weź ten chleb
jadłem nie mogąc się nasycić
...
oczami pełnymi od żalu
pokręciłaś się po kuchni
wzrok zapomnienia kształtował słomiane
wartości kawałki znaczenia
tyle zostało po upadku
pod gołym niebem podróż do raju
kontuzja przebudzeń na dwa światy
w ciemnościach nocy
pełne zamyśleń nad pustką
ostatnio chodzę jakiś smutny
kiedyś byłaś moją żoną
Regulamin | Polityka prywatności
Copyright © 2010 truml.com, korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu.